sobota, 6 kwietnia 2024

Lia Riley - "Mister Hockey"

Autor: Lia Riley

Tytuł: Mister Hockey

Wydawnictwo: HarperCollins [współpraca reklamowa]

Data wydania: 2024

Ilość stron: 208

Ocena: 4/10


Opis:

Pikantna historia ognistego romansu między hokeistą o niewyparzonej gębie a zakompleksioną bibliotekarką.

Jed West jest kapitanem mistrzowskiej drużyny NHL, a zarazem najseksowniejszym zawodnikiem na lodzie. Tak przynajmniej widzi go Breezy Angel, bibliotekarka, która od lat z wypiekami na twarzy śledzi jego karierę. Nie spodziewa się przy tym, że kiedykolwiek spotka swój obiekt westchnień oraz najśmielszych fantazji erotycznych.

Los płata jej jednak figla, gdy Jed niespodziewanie zjawia się w bibliotece jako gość specjalny warsztatów czytelniczych. Wystarczyła chwila, by oboje zapłonęli pożądaniem tak gorącym, że mogłoby stopić lodowisko.

Choć jej uczucia są szczere, Breezy wstydzi się przyznać, jak bardzo Jed ją fascynuje. Postanawia nie zdradzać się z tym przed nim, ale okazuje się, że nie tylko ona ma tajemnice.

Czy gwiazda hokeja i mól książkowy zdobędą się na odwagę i wyznają sobie prawdę, zanim będzie za późno?


Recenzja:

Potencjał był, ale "Mister Hockey" okazał się ostatecznie według mnie jednak czymś w rodzaju wielkiego przeciętniaka, a w kilku kwestiach: nawet niewypału. Niestety, bo pomysł na tę historię był naprawdę genialny, ale jednak upchnięcie tego wszystkiego w dwieście stron sprawiło, że zrobiło się z tego bardziej opowiadanie - a co gorsze, że przez to, że akcja leciała na łeb, na szyję, nie dało się za bardzo uwierzyć w całość tego uczucia. 

Opis obiecywał pikantną historię, a okładka zachwycała - w związku z czym byłam przekonana, że w końcu znajdę coś idealnego na sobotnie przedpołudnie, aby trochę się zrelaksować po tygodniu pracy. Okazało się jednak, że bardzie frustrowały mnie absurdy, irytował brak logiki w niektórych fragmentach, a do tego wszystkiego - czułam się zniesmaczona tym, że chociaż w notce o autorce podkreślone jest także to, że lubi ona tworzyć pikantne historie (więc już nie tylko w opisie!), to według mnie "Mister Hockey" nie ma w sobie nic pikantnego.

Przejdźmy jednak do konkretów: Jed West jest kapitanem lokalnej drużyny hokejowej. Jest świetnym facetem z sąsiedztwa, który zawsze potrafi powiedzieć coś miłego o przeciwnikach i o swojej drużynie. Nic więc dziwnego, że gdy podczas wywiadu wyskakuje pilna sytuacja - i dziennikarka prosi go o pomoc jego siostrze w tym, aby stał się lokalną gwiazdą podczas wydarzenia w bibliotece, w którym uczestniczyć mają mali czytelnicy - bo osoba, która miała się pojawić, utknęła na lotnisku w związku z opadami deszczu.

Takim sposobem Jed poznaje Breezy - bibliotekarkę, która całe swoje serce oddała książkom. No cóż, może nie tylko, bo doskonale zna wszystkie dokonania Jeda - a oprócz tego, chociaż nigdy by tego nie przyznała, fantazjuje na jego temat gdy zabawia się sama ze sobą. Mimo wszystko Breezy nie chce się przyznać, że jest jego największą fanką - a do tego wszystkiego jest całkowicie oszołomiona, gdy w końcu widzi swojego idola na żywo, stojącego tuż przy niej. 

Zbieg okoliczności sprawia, że już tego samego dnia Jed odwiedza Breezy w jej domu - a wydarzenie to diametralnie zmienia wszystko, co nastąpi niebawem...

W "Mister Hockey" właściwie wszystko dzieje się w przeciągu kilku dni, a samo to, że Jed pożąda Breezy (i na odwrót) to kwestia zaledwie jednego spojrzenia, można powiedzieć - bo chociaż nie było to uznane za typowe zakochanie, to jednak nie mogą przestać o sobie myśleć i ogromnie ich do siebie ciągnie, przynajmniej pod kątem fizycznym, bo naprawdę nie uważam, że ta dwójka jakoś wybitnie poznała się pod kątem charakteru i zainteresowań...

Naprawdę uważam, że "Mister Hockey" to był genialny pomysł - gdyby trochę spowolnić akcję, dać więcej czasu na to, żeby bohaterowie się w sobie zakochali i się po prostu lepiej poznali, żeby wszystko było bardziej uzasadnione pod kątem logicznym, to bez wątpienia dałabym wyższą notę. Nie jestem jednak w stanie - bo chociaż motyw bibliotekarki i sportowca zadecydowanie wpasuje się w moje gusta, to jednak motyw tego, że po kilku wymienionych zadaniach nie umieli o sobie zapomnieć i bez siebie żyć - zdecydowanie w moje gusta nie wchodzi.

Myślę sobie, że dla tych, którzy nie mają wielkich oczekiwań i będą bardziej na "Mister Hockey" patrzeć, jak na opowiadanie, to zdecydowanie może być odpowiednia pozycja - bo widzę w internecie, że jest sporo osób, które oczekiwały właśnie lekkiego odmóżdżacza - i się nie zawiodły, więc wystawiają wysokie oceny. 

Ja jednak liczyłam właśnie na tę nutkę pikanterii... A właściwie dostałam sporo sucharów i tekstów tak żenujących, że zastanawiałam się, czy te dialogi były tworzone przez robota-sztuczną inteligencję, czy nie... Dajmy chociażby przykład! Bohater porównuje Breezy do miksera, bo "od dwóch dni miesza mu w głowie".

Nie mogę więc w pełni powiedzieć - bierzcie i czytajcie wszyscy. Raczej dodam: czujcie się ostrzeżeni, że różnie może być w odbiorze tej pozycji. Może być tak, że się zakochacie w tym lekkim opowiadaniu, a może być tak, że będziecie mieć wrażenie, że marnujecie czas. Zaryzykujecie, żeby przekonać się, do której grupy należycie?

Podsumowując: "Mister Hockey" to ciekawe motywy, super potencjał... i sporo zmarnowanego pomysłu przez to, że akcja rozgrywa się zbyt szybko. Nie polecam, nie odradzam. W tej kwestii zadecydujcie sami!

4 komentarze:

  1. Szkoda tego straconego potencjału... Taka analiza/ recenzja książki powinna trafić do autora i wydawnictwa przed publikacją, by poprawił te błędy. A tak? Szkoda marnować czas na czytanie tego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając opis "Mister Hockey" będzie to interesującą książką a tu proszę kleps. A szkoda bo był potencjał, poprzez mała ilość stron lektura wydaje się niedopracowana, a akcja rozkręca się za szybko. Wydaje się, że jest idealną propozycą, kiedy potrzebujemy oderwać myśli od prozy życia. Podziękuję.

    OdpowiedzUsuń