Autor: Anna Wolf
Tytuł: Love-hate, hate-love
Wydawnictwo: NieZwykłe
Data wydania: 2020
Ilość stron: ok. 300
Ocena: ciężko powiedzieć
Opis:
Nick Montgomery i Melinda Rourke od lat pałają do siebie nienawiścią. A właściwie on nią pała. Ma żal do kobiety, że zrobiła z niego idiotę, kiedy byli jeszcze nastolatkami.
Czy tego chcą, czy nie, stają się rodziną, gdy jego brat i jej siostra postanawiają powiedzieć sobie sakramentalne „tak”. Jednak – chociaż minęło wiele lat – Nick nie potrafi wybaczyć Melindzie.
Wkrótce się dowiedzą, że mimo wzajemnych uprzedzeń będą musieli zakopać topór wojenny, bo w obliczu rodzinnej tragedii zostają opiekunami, a właściwie rodzicami, dwojga osieroconych dzieci.
Czy Nick i Melinda będą w stanie sprostać powierzonemu im zadaniu w imię wyższego dobra?
Nikt nie mówił, że mają się pokochać, a przynajmniej mężczyźnie wydaje się to niemożliwe.
Recenzja:
To moje drugie spotkanie z twórczością Anny Wolf - i sądziłam, że będzie bardziej udane. Niestety, ale chociaż "Love-hate, hate-love" było napisane całkiem fajnie i przyjemnie, to było tyle zgrzytów w fabule i tyle braków w researchu, że ciężko się to momentami czytało - bo trudnością w tej pozycji naprawdę nie jest sposób pisania i warsztat literacki, a to, że ktoś pewnych rzeczy nie doczytał, a się wziął za pisanie. I jak rozumiem, że autor mógł jednej kwestii nie doczytać, tak tu jest ich kilka - a redakcja wcale nie zwróciła na to najwidoczniej uwagi. Ups.
Nick i Melinda od lat pałają do siebie nienawiścią - ale ich rodzeństwo jest po ślubie, a oni są chrzestnymi najstarszego dziecka małżeństwa, więc hipotetycznie co jakiś czas muszą się znosić. W praktyce - dopiero po pięciu latach od momentu wesela mają okazję i niewątpliwą przyjemność ze sobą porozmawiać. Okazuje się, że Melinda się zmieniła - jest wykładowczynią na uniwersytecie, ma blisko trzydzieści lat i wyostrzyła jej się riposta. Natomiast Nick jest dalej tym samym dupkiem, który pracuje w wojsku i na wszystkich patrzy z góry.
Pech chciał, że siostra Melindy i brat Nicka mają wypadek samochodowy - śmiertelny. A dzieciaki z tego małżeństwa nagle zostają sierotami.
I dokładnie w tym momencie pojawia się pierwszy problem. Chociaż akcja dzieje się w Ameryce, to tam też działają odpowiednie służby, które powinny zatroszczyć się o dzieci do czasu decyzji sądu, kto w tym momencie stanie się prawnym opiekunem. Niestety, tutaj dzieci po prostu wypisują w ramiona Melindy i Nicka - bez nawet żadnej rozmowy z pracownikiem związanym z tego typu kwestiami.
Szybko też sprawa zaczyna się komplikować, bo okazuje się, że zmarli przewidzieli to, że umrą, a ich rodzeństwo dalej będzie singlami. Każą im w ciągu najbliższych dni wziąć ślub, bo inaczej dzieci trafią do domu dziecka (a to nie tak, że każdy film i książka o Ameryce pokazuje, że tam jest bardziej rozbudowany system rodzin zastępczych?) - i że niby żaden sąd im pojedynczo nie przyzna opieki nad trzylatką i kilkumiesięcznym chłopcem. Więc Nic i Melinda decydują się na ślub - bo czemu nie? Tyle, że w urzędzie miasta... a w Ameryce ślub zawiera się albo przed uprawnioną osobą, albo w sądzie. Nie ma w urzędzie miasta wydziału cywilnego!
Zresztą, wzięli już ślub - chociaż testament byłby łatwy do podważenia pewnie - i okazuje się, że jest druga część wymagań od zmarłych! Od teraz Nick i Melinda nie mogą się przeprowadzić (chociaż to by miało więcej sensu, bo mieszkali blisko siebie i mogliby wykonywać swoje zajęcia - więc z dnia na dzień musieli po prostu rzucić roboty i zerwać kontrakty), a do tego dziedziczą firmę. I no, nie wypada im wziąć rozwodu -"żeby dzieci mogły wszystko odziedziczyć po nich". Dalej w grę nie wchodzi kwestia jakiegoś prawnego uregulowania sytuacji tych dzieci...
Bardzo mnie też zdziwiła scena, w której trzylatce opowiedzieli o tym, że jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a ona płakała i po kilku tygodniach zaczęła do Melindy i Nicka mówić per "tato" i "mamo". Co, jak co, ale dla trzylatki pojęcie śmierci nie istnieje. Ona co najwyżej mogła myśleć, że rodzice gdzieś pojechali i długo nie wrócą, ale że kiedyś uda jej się z nimi spotkać - bo do pewnego wieku pod względem psychologicznym nie dociera koncept śmierci.
I to jest tyle z tych rzeczy, o których mogę Wam napisać, żeby nie spojlerować (dam Wam jeszcze jeden spojler na koniec recenzji - tylko dla chętnych!), chociaż powiem Wam, żebyście zwrócili szczególną uwagę na ten plot twist na obiedzie u mamy Melindy - to aż dwa obroty akcji przy jednym posiłku! Ogólnie to jest tak, że później Melinda i Nick starają się jakoś ułożyć sobie życie, a w międzyczasie okazuje się, że Melinda ma jeszcze jakiegoś stalkera-psychopatę...
Jak już wspomniałam, Anna Wolf nie ma problemu z zaciekawieniem czytelnika, czy z na tyle lekkim pisaniem, żeby książka wciągała. Emocje także są przedstawione bez zarzutu, a postacie były wyjątkowo fajne - o wiele fajniejsze niż w książce, którą poprzednio czytałam. Natomiast było tyle błędów związanych z researchem i fabułą - o których Wam wcześniej napisałam, że nie wiem, jak ocenić tę książkę. Po prostu - nie wiem.
Podsumowując: dla mnie Anna Wolf jest dalej zagadką, chociaż wydaje mi się, że jej książki mogłyby być prawdziwymi petardami, gdyby tylko trochę bardziej zgłębiała się w temat, zanim coś napisze. I gdyby redakcja zwracała większą uwagę na tego typu błędy. Wydaje mi się, że kiedyś jeszcze przeczytam powieść tej pani, ale na razie daję Wam wolność wyboru - czy chcecie przeczytać "Love-hate, hate-love" czy raczej nie. Jak mówię, sposób napisania pod względem warsztatu jest fajny, ale realia Ameryki nie zostały zgłębione zbyt dokładnie. Może warto pisać jednak o Polsce? W końcu taka sytuacja mogłaby się przydarzyć i tu - z tym, że pewnie więcej rzeczy autorka by mimo wszystko o pewnych kwestiach wiedziała.
Trzymam kciuki za dalszą karierę Anny Wolf - i jak wspomniałam: decyzję, czy przeczytacie, czy nie, zostawiam Wam.
Spojler:
Do tego wszystkiego zwróćcie też uwagę na sam koniec, że przez tyle miesięcy USG nie działało tak, jak powinno... Według mnie mamy już takie technologie, a już szczególnie w Ameryce, że naprawdę nie byłoby to możliwe.
Świetna recenzja. Uwielbiam czytać twoje recki.
OdpowiedzUsuńOstatnio czytałam tą książkę i muszę przyznać, że bardzo mi się podobała, mimo tych absurdów, tak naprawdę to za bardzo mi nie przeszkadzało. Choć napaczatku faktycznie się zdziwiłam, że spadek i nagle hop skup, a oni tak ładne szybko się zgodzili mimo, że się nienawidzą od lat.
Bardzo lubię książki z relacja love-hate, zawsze są pełne emocji i zabawne, bohaterowie lubią sobie robić na złość, i tego było tu sporo, więc daruję jej te absurdy.
To była pierwsza książka tej autorki jaką miałam możliwość przeczytać i jeżeli reszta jest tak napisana to ja chętnie poznam resztę.
Mnie spojlery nie przeszkadzają. Tym bardziej, że gdy czytam coś emocjonującego, to potrafię zajrzę na koniec książki, by się mniej denerwować. Anna Wolf jeszcze przede mną, ale powoli się przymierzam. Recenzja fajna, szkoda, że w powieści tyle błędów. To trochę denerwujące.
OdpowiedzUsuńNo i to jest właśnie problem jaki mam przed sięgnięciem po polskie autorki. Tzn, nie że wrzucam wszystkich do jednego wora, absolutnie, bo jestem pewna, że są gdzieś ukryte perełki. Niestety ja na nie jeszcze nie trafiłam (oprócz mojej ulubionej polskiej autorki Agaty Czykierdy-Grabowskiej). Czytałam kilka książek z identyczną fabułą - ze rodzice chrzestni zostają opiekunami dzieci, ale zawsze jakoś zgrabnie to było napisane. No bo fakt - bez sądu, bez opieki społecznej, bez prawa, dzieci nigdy nie trafią od razu pod opiekę innych ludzi, nawet jeżeli w testamencie są zawarte jakieś osoby. Przecież to wszystko trzeba sprawdzić. A ślub? Już widzę jak ktoś normalny od razu się chajta. Do tego w urzędzie miasta w Stanach. Masz racje, jak się nie chce robić reaserchu, to się pisze o Polsce i znanych nam realiach, a nie przekształca fakty. To prawda 3 latka nie ogarnia czym jest śmierć, a już napewno nie przyzwyczaiła się po 3 miesiącach do obcych jej ludzi - bo rozumiem że oni tych dzieci nawet na oczy przed wypadkiem nie widzieli? - a już na pewno nie zaczęłaby wołać na nich mamo i tato. Po za tym "uwielbiam" dosłownie, to przewidywanie śmierci i układnie życie innym ludziom. Bo przecież to zmarli decydują kto ma się pobrać, gdzie mieszkać i nakazują zmienić swoje dotychczasowe życie. Ehh.. ja podziękuję. Wcześniej myślałam, że może kiedym dam się skusić na tę książkę, bo lubię wątek hate-love, ale po tej recenzji zmieniam zdanie. Zbyt wiele ciekawszych i lepszych książek czeka na przeczytanie. Niemniej wierzę, że znajdą się fani tej historii i jak najbardziej to akceptuję. To dobrze, że na rynku jest tyle powieści, że każdy znajdzie coś dla siebie :)
OdpowiedzUsuńWidzieli - na urodziny i święta. Ale tak, czy siak, po kilku tygodniach nie zapomina się przecież o swoich rodzicach! Nawet, jak się ma trzy lata - to wtedy już totalnie często takie dzieci dopytują i chcą "do mamy" ;)
UsuńO właśnie po tygodniach, a ja wyskoczyłam z 3 miesiącami :D - Przysięgam, nie wiem skąd mi się to wzięło :) Dokładnie tak jak piszesz, dzieci chcą do swojej mamy a nie od razu do prawie obcych lgną, zapominając o rodzicach.
UsuńJeszcze nie miałam styczności z twórczością Anny Wolf (Zimowe Serce na półce leży). Można przymknąć oko na pewne nieścisłość ale tu chyba jest tego za dużo. "Love-hate, hate-love" wydaje się przeciętną lekturą, pomysł na książkę ciekawy, styl autorki też przyjemny tylko te błędy mogą popsuć odbiór lektury. Jakby pisarka potraktowała to po macoszemu za dużo chciała pokazać, nie dopracowała kluczowych momentów (brak żałoby). Nie wiem czy zapoznam się z tą książką.
OdpowiedzUsuńNie przepadam za książkami "hate - love", a tym bardziej, kiedy jest w niej tyle dziwnych sytuacji i wydaje się, że jest niedopracowana. Autorki nie znam, poczekam jeszcze może kolejne książki będą lepsze.
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, jednak gdy zerknęłam na okładkę książki przyszła mi na myśl jakąś książką z gatunku wampirzego romansu, no ale może to tylko kwestia skojarzenia? Sama nie wiem, jednak ogólnie pod względem graficznym jest na plus. Klasyczny przykład tego, że nienawiść do siebie istnieje między niż już od czasów, gdy byli nastolatkami, a ona zrobiła z niego idiotę. Jednak nie wypada się kłócić, gdy ich rodzeństwo staje wspólnie na ślubnym kobiercu, a następnie w wyniku nieprzewidzianego zbiegu wydarzeń, tragicznego jednak wspólnie mają sprawować opiekę nad dwójką dzieci swego rodzeństwa, które zginęło. Oczywiście wymogi testamentu nakładają na nich szereg różnych warunków, w sumie ogólnie to sporo się tam dzieje. I przyznam, że w pewnym momencie straciłam chyba wątek akcji książki autorstwa Pani Wolf. Przyznam, że lubię, ją jako pisarkę, jednak tutaj chyba nie byłabym w stanie odnaleźć się w fabule tej książki. Co innego jej seria Gangsterzy, którą uwielbiam. Tutaj ta książka nie zachwyciła mnie aż tak bardzo i, jednak ją sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńMi pomysł na fabułę przypomina dwa filmy Och życie i Mama na obcasach 😁 a i u nas był taki serial z Martą Żmudą Trzebiatowską Chichot losu co porusza temat utraty rodzica, rodziców i zastąpienie ich przez przyjaciół czy rodzinę dla dzieci zmarłych. Nie wiem, jakoś mi ta książka umknęła 😁 Jak uda się otrzymać do recenzji to może będę miała okazję przeczytać 😍
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej od razu wiadomo po tytule, z jakim wątkiem w fabule mamy do czynienia. Trudno mi powiedzieć, czy mnie to odstrasza, czy przyciąga, jeśli dobrze poprowadzona, to zwykle spełnia oczekiwania czytelnicze. No własnie. Jeśli pozycja wyraźnie ma coś w sobie, to pewne niedociągnięcia są wybaczalne, ale... bez przesady.
OdpowiedzUsuńNiestety, to co mnie przeraziło to właśnie wstęp recenzji - wydanie niedopracowanej książki, na szybko, bez sprawdzenia podstaw, bo gonił deadline i inne pierdoły. Wiele by dało, naprawdę, gdyby ktoś przed wydaniem zrobił porządną korektę, a nie po omacku, równie na kolanie (bo jednak wciąż mam dosyć bladą nadzieję, że jakakolwiek korekta tych książek nie omija). Przykro mi, ale do wydania książki nie wystarcza tzw. "lekkie pióro". Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem, jak można puścić w świat książkę, której nikt nie czyta przed wydaniem, czy na pewno nie ma w niej czegoś niewłaściwego, ani tego, że autorka sama nie czyta na spokojnie przed wydaniem - owszem, samemu trudno wychwycić błędy, ale kiedy robi się to z głową, porządnie (dobrze jest tekst odłożyć i przeczytać dopiero po pewnym czasie ponownie - w ogóle, tacy autorzy powinni znać podstawowe techniki!), przechodzi niezauważalnie ich dużo dużo mniej. A brak researchu to nawet nie tłumaczę. W ogóle nie chciało się zajrzeć do internetu. Bądź co bądź w dzisiejszych czasach nawet nie trzeba sięgać po literaturę naukową, wystarczy zaufać porządnym stronom internetowym lub bibliotekom online. Tyle możliwości, ale jeśli się chce.
Ja rozumiem, że podobna książka jest pewnym wyobrażeniem o danej sytuacji, nie jej idealnym odbiciem, ale przepraszam - jest spora różnica w pisaniu fantastyki, a obyczajówki. Jeśli się wybiera taki a nie inny świat przedstawiony, to się trzeba gona litość boską trzymać, albo po prostu zmienić miejsce wydarzeń, bo inaczej wydanego wstydu już się nie odkręci. Takie jest przynajmniej moje zdanie, do którego wyznania nikogo nie namawiam. Smutno mi tylko, że zamiast tej książki, kosztem jej wydania, ktoś inny mógł wydać prawdziwy rarytas. Ja tak mam - czepiam się pomyłek filmowych i czytelniczych, podobna lektura mogłaby mnie przyprawić o wybuch z powodu nagromadzenia nadmiernej ilości jadu i negatywnych emocji.
Opis zapowiadał, dość fajną pozycję, ale jednak na czas obecny, nie skuszę się na tą pozycję, bo jeszcze nie czytałam nic tej autorki, a w kolejce jest jedna pozycja do przeczytania, a nie chcę zaczynać od mniej ciekawej pozycji.Recenzja świetna :) Bardzo dziękuję :)
OdpowiedzUsuń