Autor: Charlotte Brontë
Tytuł: Villette
Wydawnictwo: MG
Premiera: 30.08.2017
Liczba stron: 690
Ocena: 8/10
PATRONAT KSIĄŻKOWIRU
Opis:
Brontë oparła swoje ostatnie dzieło na wątkach autobiograficznych. Pod nazwą Villette kryje się Bruksela, gdzie w latach 40. XIX w. przyszła pisarka przeżywała zakazaną miłość do żonatego mężczyzny, profesora Constantina Hégera. Główna bohaterka powieści, Lucy Snowe, pozbawiona w Anglii widoków na przyszłość, decyduje się wziąć los we własne ręce i wyrusza do Europy. Przypadkiem w nocy trafia na pensję dla dziewcząt mieszczącą się w budynku dawnego klasztoru żeńskiego. Otrzymawszy tu posadę, wiedzie z początku bezbarwne życie nauczycielki angielskiego. Wkrótce jednak spostrzega, że każdy jej ruch w tym miejscu jest przez kogoś obserwowany. Usiłując rozwiązać zagadkę, zostaje uwikłana w wydarzenia z pogranicza świata materialnego i duchowego…
Recenzja:
Nikt nie puszcza się na rwące, zmącone wody miłości, jeśli nie przyświeca mu gwiazda nadziei.
Uwielbiam książki, w których
pisarze wplatają coś ze swojego życia – doświadczenia, wspomnienia, znane sobie
doskonale emocje… Vilette, autorstwa Charlotte
Brontë, jest właśnie jednym z takich tworów i - podobno – jest to jednocześnie najlepsza
powieść autorki, mnie jednak nie zachwyciła tak bardzo jak Jane Eyre.
Przyznaję, czyta się ją nieźle, fabuła wciąga i intryguje, brakuje tu jednak
tej atmosfery thrillera i lekkości pióra, jaka charakteryzuje moją faworytkę.
Ponadto Lucy Snow nie jest tak sympatyczna jak Jane Eyre, bywa wredna, nie
dopuszcza myśli, że może się mylić i sądzi po pozorach.
Villette opowiada o losach angielskiej dziewczyny, która postanawia
podjąć pracę nauczycielki angielskiego na francuskiej pensji dla dziewcząt.
Doprowadziły ją do tego dość pogmatwane losy. Wypłynęła z Anglii właściwie nie
wiedząc, co ją czeka na kontynencie, co będzie robić i czy uda jej się znaleźć
jakąś pracę w obcym kraju, nim skończą jej się oszczędności. Nie znała języka,
jakimś sposobem jednak, pełnym zbiegów okoliczności, dotarła do szkoły, w
której niemal od razu otrzymała posadę guwernantki dzieci właścicielki.
Kolejnym zbiegiem okoliczności przejęła etat nauczycielki angielskiego.
Dziewczęta, które uczyła, okazały się rozpuszczonymi i pustymi lalkami, które
musi traktować czasem wręcz brutalnie, by zaprowadzić dyscyplinę. Tak
przynajmniej twierdzi Lucy, bo to z jej relacji dowiadujemy się o wszystkim.
Mądrzy ludzie mówią, że nierozsądkiem jest uważać
jakiegokolwiek człowieka za doskonałość, a co się tyczy lubienia i nielubienia
powinnyśmy być życzliwe i przyjacielsko usposobieni do wszystkich, nie
ubóstwiać jednak nikogo.
Inni nauczyciele pensji również nie zyskali jej
sympatii. Nauczycielki są puste, głupie i zazdrosne, a nauczyciel literatury to
brzydki zadufany w sobie wariat. Właścicielka jest inteligentna, ale fałszywa i
przebiegła. Jest też piękny doktor John, Anglik, który leczy panienki z pensji.
Tylko jego, spośród ludzi związanych ze szkołą, główna bohaterka nie
obszczekała. Wydaje mi się, że Lucy Snow lubi tylko Anglików. A ja w Lucy Snow
lubię jedynie jej brak pokory w niektórych sytuacjach, zwłaszcza wobec
nauczyciela literatury, Paula Emanuela.
Pomimo irytującej głównej bohaterki, książka
jest naprawdę dobra. Przede wszystkim napisana pięknym, kwiecistym językiem, trochę może zawiłym.
Losy Lucy Snow nieco się gmatwają w pewnym momencie, wydaje mi się, że jest tu
też zbyt dużo zbiegów okoliczności i szczęśliwych trafów; nie wiem też o co w
niektórych wątkach chodziło autorce, bo są jakby niedokończone, niemniej całość
jest wciągająca i intrygująca. Szczególnie nastrój epoki i zasady działania
szkół dla dziewcząt w czasach wiktoriańskich opisane są dokładnie i z
wyczuciem.
Nauczając innych i ucząc się sama, nie miałam wolnego momentu niemal. Było to przyjemne. Czułam, że posuwam się naprzód, że umysł mój nie pleśnieje i nie rdzewieje w gnuśnej bezczynności, ale rozwija swoje władze i wyostrza je nieustannym ćwiczeniom.
Myślę, że to nie ostatnia książka sióstr Brontë,
po jaką sięgnęłam, bo choć są one nieco cudaczne, wciągają mnie do końca i długo
później nie dają o sobie zapomnieć. Wciąż też mam nadzieję, że któraś okaże się
bardzo podobna do Jane Eyre, w której całkowicie się zakochałam. Ponadto, nowe wydanie Villette zachwyca prostotą, tajemniczością i urokiem właściwym tej powieści. Polecam serdecznie.
Tę książkę zrecenzowałam dla Was dzięki Wydawnictwu MG. :)
Okładka niby prosta, ale ma coś w sobie. Bardzo mi się podoba. Co do samej autorki miałam do tej pory styczność tylko z Dziwnymi losami Jane Eyre. Po ten tytuł też pewnie kiedyś sięgnę. :)
OdpowiedzUsuńMonika Stanisławska.
OdpowiedzUsuńKsiążka raczej nie dla mnie. Nie rzepadam za autorką ani za tego typu książkami. Wolę bardziej współczesne książki.
Pierwsze, na co zwróciłam uwagę to ilość stron - uwielbiam takie grube, opasłe tomiszcza, z którymi przygoda trwa dłużej. Historia napisana przez autorkę zdaje się być ciekawa, choć fajerwerków tutaj raczej się nie spodziewam. Czytałam "Dziwne losy Jane Eyre" i byłam ukontentowana jej historią, a zatem "Villette" prawdopodobnie również zdobyłaby moje czytelnicze serce. Dzięki za recenzję😊
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się interesująca, chociaż po opisie widzę, że nie polubię głównej bohaterki. Nie lubię, gdy ktoś prawie do każdego ma jakieś ale... Niemniej jednak całość zapowiada się ciekawie- na plus dla mnie są opisy z czasów wiktoriańskich. Lubię takie klimaty;)
OdpowiedzUsuńA ja lubię Ch. Bronte i zapewne wcześniej czy później sięgne po tą lekturę :)
OdpowiedzUsuńBardzo ładna okładka. Uwielbiam czasy wiktoriańskie i wspaniale byłoby się w nie zanurzyć, nawet pomimo że bohaterka bywa irytująca jak wywnioskowałam. Bardzo fajna recenzja, nie czytałam jeszcze nic tej autorki.
OdpowiedzUsuńHmmm, podobnej książki chyba jeszcze nie czytałam, ale przyciągnęłaś mnie tym kwiecistym językiem. Jestem ciekawa tej książki, tym bardziej, że widzę tu nieco czarne charaktery.
OdpowiedzUsuńNie miałam jeszcze tej przyjemności zapoznania się z prozą sióstr Bronte, ale niestety nie mam zamiaru zaczynać od tej książki. Jakoś nie wydaje mi się być dobra na rozpoczęcie swojej przygody z twórczością autorek, co nie zmienia faktu, że mnie zaintrygowała.
OdpowiedzUsuńCzytam powieści z tamtych lat najczęściej Jane Austin, ale także i innych autorów. Teraz zajmuje mnie "Północ i Południe" Elizabeth Gaskell, a "Przeminęło z wiatrem" czeka na półce w pokoju. Z sióstr Bronte czytałam na razie "Wichrowe wzgórze" i powiem, że te powieści mają inny charakter niż teraz. Opisy są poetyckie, a dialogi bardzo zajmujące, zdarzy się także paplanina jakiejś trzpiotki, ale w naszych czasach też można znaleźć takie osoby. Książki te będą się różnić od współczesnych, ale bardzo uwielbiam czytać o starych czasach. Więc dopisuje kolejną do mojej dłuugiej listy :)
OdpowiedzUsuńKinga Wasiak
Również jestem wielką fanką Jane Eyre i widzę, że muszę nadrobić zaległości i sięgnąć po pozycję z recenzji:). Uwielbiam klimat tych powieści i jakoś przeboleję mankamenty głównej bohaterki, bo na szczęście nikt nie jest doskonały:)
OdpowiedzUsuńW sumie to nie wiem czy jestem zachęcona czy też nie:) Tak się zastanawiam, jak to się stało, że do tej pory nie przeczytałam Villette, bo bardzo lubię powieści z tamtej epoki. Do tego piękna okładka, aż mam ochtę zapoznać się z Lucy Snow właśnie z Takiego wydania:)
OdpowiedzUsuńOkładka odpowiadająca klimatem treści książki. Chętnie sięgnę po tę lekturę, ponieważ autorka i okres mi odpowiadają, a recenzja zrobiła swoje. Trudno nie ulec zawartej w niej zachęcie.
OdpowiedzUsuńNiestety nie dla mnie kwiecisty język, męczą mnie takie książki... ale nie mówię nie...może, bo lubię historię i jest to plus dla książki, zwłaszcza, że akcja dzieje się w czasach wiktoriańskich.
OdpowiedzUsuńWszechwiedząca i nieomylna główna bohaterka nie tylko jest irytująca, ale zwyczajnie nie jestem w stanie jej polubić. Po kilku próbach książkę odłożyłam na półkę. Zwyczajnie mnie denerwowała. Może jak ochłonę spróbuję raz jeszcze;)
OdpowiedzUsuń