Tytuł: Wszystko wiecznie przed nami
Autor: Lena Claivenrow
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 832
Ocena: 6/10
Opis:
Michael Cornerstone i jego
wychowanka, mieszkający w ukrytym w chmurach Rose Castle, zostali sobie
przeznaczeni na wieki przez świetlistego Rozmówcę znad Kaskady. Tylko oni na
całej Ziemi mają w sobie dość miłości i mądrości, by nieustraszenie zwalczać zło,
które na przestrzeni wieków przybiera coraz to nową postać. Nadal jednak
pozostaje Moronem – uosobieniem ludzkiej głupoty i bezmyślnego okrucieństwa.
Lena Claivenrow, artystka, ma
skłonności do mentalnego lądowania w nieistniejącym świecie. Pomaga jej to
przetrwać uwierającą, brutalną rzeczywistość. Czy cudem przeżyty wypadek
samochodowy w wyniku którego doznała rozległego urazu głowy spowodował u niej
trwałe uszkodzenie mózgu? Czemu przypisać uporczywe objawy déjà vu, przywodzące
coraz silniejsze skojarzenia z życiem, które niemożliwe przecież, żeby się
wydarzyło…?
Kim tak naprawdę jest jej
wybawca, neurochirurg, profesor Brian Crosentorne?
Recenzja:
Lena Claivenrow to pseudonim polskiej pisarki i zarazem imię
i nazwisko bohaterki książki Wszystko
wiecznie przed nami. Mam wrażenie, że autorka zdecydowała się na taki
zabieg z czysto marketingowych względów (wiadomo, że obcojęzyczne brzmiące
nazwisko przyciągnie większą ilość czytelników), bo zastosowała trzecioosobową
narrację i w żaden sposób nie stylizowała książki na pamiętnik czy podobną
formę literacką.
Książka jest dość obszerna, ma ponad 800 stron. Myślałam,
że będę się z nią męczyła długi czas, a tu niespodzianka – przeczytałam ją w
jeden dzień (choć pewnie fakt, że połowę tego dnia spędziłam w kolejce, nie
pozostaje tu bez znaczenia).
Powieść została zaklasyfikowana jako fantastyka, co ukazuje,
jak szeroko można pojmować ten gatunek. Osobiście skłaniałabym się raczej do
nazwania jej romansem z elementami fantastyki. Bo co tak naprawdę tutaj mamy?
Historię wiecznej miłości - „Michael Cornerstone i jego wychowanka, zostali
sobie przeznaczeni na wieki przez świetlistego Rozmówcę znad Kaskady”. Całość utrzymana jest w odrobinę bajkowej
konwencji, mamy ukochaną i ukochanego, którzy muszą pokonać wiele przeszkód, by
w końcu zasłużyć na happy end. Mamy też oczywiście zły charakter, w tym
przypadku Morona – uosobienie ludzkiej głupoty.
Książka jest podzielona na dwie części – w pierwszej Lena i
profesor żyją w Rose Castle, zamku położonym między chmurami (jeśli dobrze
przyjrzeć się okładce, można go dostrzec). Crosentorne jest rektorem akademii,
która się w nim znajduje, Lena obejmuje stanowisko opiekuna katedry sztuki. Jakieś
dwieście pierwszych stron to podchody tej dwójki, bo oboje mimo swoich lat
(Lena ma prawie trzydzieści, wiek profesora jest bliżej nieokreślony) są
strasznie infantylni. Crosentorne odnalazł Lenę w lesie, kiedy miała pięć lat i
przez większość czasu był dla niej jak ojciec, stąd uprzedzenia, ale na litość
boską, oboje byli już dorosłymi ludźmi, czytanie o wszystkich tych śmiesznych
sytuacjach, do których doprowadzali swoim zachowaniem, było naprawdę męczące.
Ale skoro książka jest o wiecznej miłości, w końcu doszli do porozumienia i
stanęli na ślubnym kobiercu. Wtedy dał o sobie znać Rozmówca znad Kaskady i
wystawił ich miłość na próbę. Druga część opowiada o tym, jak Lena i Crosentorne
odnajdują się w prawdziwym świecie, przy czym niemal połowa jest bliźniaczo
podobna do ich wcześniejszej historii. Czyli przez jakieś trzysta stron czytamy
jeszcze raz o tym samym.
Jak dla mnie ta książka spokojnie mogła się skończyć na trzystu
stronach. W dalszej części bohaterowie w żaden sposób się nie rozwinęli, ciągle
byli tak samo infantylni, Lena cały czas „beczała”, a profesor był czułym i
łagodnym głupcem. Najbardziej podobała mi się postać jego przyjaciela, który
również został przeniesiony do drugiej części. Ze swoim poczuciem humoru i
zdrowym rozsądkiem był zdecydowanie najlepszą postacią w całej książce.
Szczerze mówiąc, nie zachwyciła mnie okładka. Rozumiem
koncepcję grafika, pewnie odwołał się tym samym do artystycznych zdolności
głównej bohaterki, ale taki projekt raczej nie przyciągnie czytelników. W
każdym razie mnie nie zachęca. Skoro książka została sklasyfikowana jako
fantastyka, okładka mogłaby być bardziej… fantastyczna.
Nie udało mi się znaleźć żadnych informacji o autorce, ale
sądząc po języku, Wszystko wiecznie przed
nami to debiut. Mimo wszystko czyta się go całkiem przyjemnie, w niektórych
momentach można się pośmiać. Jeśli ktoś lubi ciepłe opowieści w bajkowym
klimacie, ta pozycja powinna mu się spodobać.
Za książkę
dziękuję wydawnictwu Novae Res
Bardzo przypadła mi do gustu okładka! :) Recenzja jest ogólnie bardzo dobra i sama nie wiem jakie mieć odczucia do książki .;/
OdpowiedzUsuńMyślę jednak, że po nią sięgnę :)
Pozdrawiam :)
http://natalax3recenzje.blogspot.com
Matko jedyna 800 stron!!! o zgrozo nie, nie jeszcze o czymś takim, umarłabym hehe, podzielam Twoje zdanie dotyczące okładki, jakaś taka byle jaka zrobiona po łebkach, coś graficy z wydawnictwa ostatnio przestali się starać;))
OdpowiedzUsuńJuż niedługo i ja będę ją czytać, więc zobaczymy co z teog wyjdzię.
OdpowiedzUsuń832 strony?? Chyba wolę odpuścić, skoro Ty po 13 miałaś dość... A okładka akurat mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńAle cegła!!! Chyba jednak podziękuję...
OdpowiedzUsuń