Autor: Kristy Greenwood
Tytuł: Miłość mojego (nie)życia
Wydawnictwo: Kobiece [współpraca reklamowa]
Data wydania: 2024
Ilość stron: 384
Ocena: 7/10
Opis:
Gdy twoje życie zaczyna się po śmierci…
Wyrusz w szaloną podróż, by odnaleźć miłość swojego (nie)życia!
Gdyby nie była już martwa, Delphie umierałaby ze wstydu. Nie dość, że opuściła ten świat w najbardziej żenujący sposób, to uczyniła to w najbardziej obciachowej piżamie, jaką ma. Teraz znajduje się w jasnobłękitnym pokoju pełnym pralek, gdzie terapeutka zaświatów – rudowłosa kobieta o imieniu Merritt – tłumaczy jej, że umarła.
Może by się tym nie przejęła, gdyby nie fakt, że chwilę po niej w tym dziwnym pomieszczeniu pojawia się najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widziała. Zaczynają rozmawiać i Delphie czuje coś, czego nie czuła nigdy wcześniej – ciepło i spokój. To musi być ta legendarna miłość od pierwszego wejrzenia!
Wszystko idzie dobrze aż do momentu, gdy Merritt wybiega z pokoju, krzycząc coś o okropnym błędzie. W jednej chwili – zanim Delphie zdąży poznać nazwisko nieznajomego – mężczyzna zostaje zesłany z powrotem na ziemię. Jak się niestety okazało, trafił w zaświaty w wyniku pomyłki.
Na szczęście Merritt – ogromna fanka komedii romantycznych – postanawia dać dziewczynie drugą szansę. Zawierają kontrakt, zgodnie z którym Delphie może wrócić na ziemię, by odnaleźć tajemniczego nieznajomego. Jest jednak haczyk: ma na to dziesięć dni. Dziesięć dni, by go odnaleźć i sprawić, by się w niej zakochał.
Wyrusza w szaloną podróż po Londynie, odkrywając, że życie, które opuściła, może być lepsze, niż kiedykolwiek sobie wyobrażała.
Czy Delphie odnajdzie swoją bratnią duszę i zacznie życie od nowa? Przekonaj się, czy miłość naprawdę może pokonać śmierć!
Jeśli lubisz powieści romantyczne, które wciągną cię od pierwszej strony, wyjątkowe historie wymykające się utartym schematom oraz uroczych, nieidealnych bohaterów, z pewnością zakochasz się w Miłości mojego (nie)życia.
Recenzja:
Hm, podsumuję to tak: początek mi się nie podobał. Gdy umiera ktoś, kto dławi się sklepowym burgerem i okazuje się, że możliwe, że zwłoki szybko nie zostaną odnalezione, bo główna bohaterka jest raczej typem samotniczki z wyboru... Cóż, to trochę przerażające. Jeszcze bardziej przerażające było jednak obudzenie się w pralni, która robiła za poczekalnię w zaświatach - a której pomysłodawczynią była Merritt - coś w stylu zaświatowego przewodnika. O Merritt można pisać wiele - ale przede wszystkim należy podkreślić to, że jest ogromną fanką romansów i rzuca motywy i cytaty z książek, które współcześnie zna każda większa fanka gatunków (i jest na bieżąco, bo podaje chociażby Lucy Score!).
Także wychodząc od punktu A, gdzie życie Delphie jest dosłownie koszmarem i nic się w nim nie dzieje, po czym przechodząc do punktu B - Merritt, która chce dać głównej bohaterce szansę na prawdziwe love story - szczególnie, że w międzyczasie w poczekalni Delphie faktycznie poznała swoją potencjalną bratnią duszę...
Więc Delphie będzie mogła wrócić do życia - na dziesięć dni - i jeśli mężczyzna, którego poznała w poczekalni, pocałuje ją z własnej woli, główna bohaterka będzie mogła żyć dalej na Ziemi - a jeśli jej się to nie uda, po raz kolejny wróci do zaświatów.
Ile może wydarzyć się w dziesięć dni? Cóż, Delphie dosłownie jest w stanie zmienić całe swoje życie i w końcu mieć przyjaciół... ale czy też prawdziwą miłość, która sprawi, że będzie mogła dalej zostać "tu i teraz"?
Nie chcę za dużo zdradzać, bo mam wrażenie, że opis odkrywa wystarczająco dużo kart, ale mówiąc w skrócie: odkąd Delphie trafiła ponownie do swojego ludzkiego życia - i odkąd jej znienawidzony sąsiad pomaga jej w poszukiwaniu miłości jej życia, akcja naprawdę zaczyna się fajnie rozkręcać: a ja autentycznie zaczęłam się świetnie bawić.
Można powiedzieć, że te pierwsze kilka rozdziałów, w których zawiązuje się akcja, trochę wieje nudą, ale późniejsze sceny wszystko rekompensują! I wtedy naprawdę mamy magiczną komedię romantyczną, od której dosłownie nie da się oderwać. Ja zdecydowanie nie byłam w stanie, bo bardzo chciałam się dowiedzieć, co tam się dalej podzieje i jak to się wszystko zakończy.
A zakończenie? Zdecydowanie najlepsze ze wszystkich możliwych, które byłam sobie w stanie wyobrazić. Mogę w stu procentach powiedzieć, że mimo tego nudnawego początku, później miłość bierze górę - i dzieje się, dzieje...
Głównych bohaterów można też śmiało polubić, co nie zawsze mi się udaje - a tutaj byłam w stanie nawet docenić postacie drugoplanowe. Przyznam szczerze, że jedyną osobą, której nie polubiłam, była mama Delphie, ale wychodzę z założenia, że jej chyba nikt nie jest w stanie polubić... I cieszę się, że Delphie na końcu miała pewien przełom w relacji matka-córka.
Do tego wszystkiego "Miłość mojego (nie)życia" jest przepięknie wydana - ma barwione brzegi, śliczną okładkę i w ogóle pod kątem technicznym nie ma się do czego przyczepić. Mogę śmiało polecić tę książkę jako prezent - nawet dla samej siebie, chociaż pewnie nie byłabym w stanie doczekać do Mikołajek, mając świadomość, że treść może mnie zachwycić.
Podsumowując: napisana lekko, prostym językiem - definitywnie przypadnie do gustu fanom komedii romantycznych. Od razu dodam, że w zakończeniu "Miłość mojego (nie)życia" dosłownie się zakochałam... I polecam tę książkę, po prostu, z całego swojego serduszka. Nie spodziewałam się, że ten średnio udany początek rozwinie się w powieść, którą będę czytała z wypiekami na twarzy - ale miło się zaskoczyłam! Mam nadzieję, że i Was czeka pozytywne zaskoczenie!
Podoba mi się to wydanie z barwionymi brzegami, chętnie ją kiedyś przeczytam ☺️
OdpowiedzUsuńŚliczne wydanie😍 i waszą recenzja też brzmi ciekawie. Coś czuję, że to coś dla mnie😁😁😁. Zapisuje sobie tytuł
OdpowiedzUsuńSam pomysł wyrafinowanie masakryczny 🤣 nie wiem, co o tym myśleć... Co zaświaty obchodzi miłość 🤣 Zaświaty przedstawione w dziwny sposób - i po raz pierwszy decyzje zależą nie od ogólnie przyjętych zasad, a od emocji jednej osoby.
OdpowiedzUsuńNie pomyślałam, faktycznie... Ta kobieta po źle skonsumowanym burgerze i głupiej piżamie, rozkładająca się bardzo powoli... Umknęło mi to w opisie, ten obraz. Przerażające!
A tak poza tym... Lepsza oprawa niż wnętrze, jakoś mnie to nie przekonuje, zbyt szalone. Ale dużo lepsze niż reszta, jest postęp.
Świetna opinia 😊 a książka pięknie wydana 🥰🥰
OdpowiedzUsuń