Autor: Tess Wakefield
Tytuł: Purpurowe serca
Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 2022
Ilość stron: 432
Ocena: 8/10
Opis:
Więcej ich dzieli niż łączy, a jednak los stawia ich na swojej drodze.
Gdy żołnierz z trudną przeszłością i początkująca piosenkarka zgadzają się na małżeństwo dla pieniędzy, nie spodziewają się nadciągających konsekwencji.
Cassie Salazar i Luke Morrow nie mogliby bardziej się od siebie różnić.
Dziewczyna wieczorami pracuje w barze w Austin w Teksasie, aby związać koniec z końcem, jednocześnie próbuje realizować marzenie o karierze piosenkarki. Do tego zostaje u niej zdiagnozowana cukrzyca, przez co Cassie tonie w długach.
Luke jest starszym szeregowym, który zamierza wyjechać na zagraniczną misję, ponieważ ucieka przed mroczną przeszłością, a wojskowa dyscyplina pomaga mu się odnaleźć.
Przypadkowe spotkanie tej pary zmienia bieg obu ich żyć.
Frustrująco przystojny, tajemniczy Luke zgadza się poślubić Cassie, aby wyjść z kłopotów finansowych. Dziewczyna, która dzięki małżeństwu zyskuje ubezpieczenie zdrowotne, nie ma pojęcia, że młody mężczyzna coś przed nią ukrywa.
Pewnego dnia dochodzi do tragedii i granica pomiędzy tym, co udawane, a tym, co prawdziwe, zaczyna się zacierać.
W tej niezapomnianej historii miłosnej Cassie i Luke muszą uporać się z dzielącymi ich różnicami, aby ich małżeństwo wyglądało na prawdziwe… no chyba że gdzieś po drodze takie właśnie się stanie…
Recenzja:
Książka jest lepsza niż film - po raz kolejny dostajemy na to potwierdzenie. Jednak zanim książka w ogóle ukazała się na polskim rynku wydawniczym, to ja już obejrzałam film... Był to strzał w kolano, bo z tydzień później przyszła zamówiona przeze mnie powieść - i trochę się zmuszałam, żeby do niej przysiąść i zacząć czytać.
Możecie zapytać dlaczego - i ja chętnie na to odpowiem. W filmie wszystko było przedstawione po łebkach, a już sam wątek romansu jakoś mnie nie zachwycił. Natomiast już totalnie rozwaliło mnie propagowanie wiedzy na temat cukrzycy - gdzie ja sama na tę chorobę cierpię i niektóre rzeczy, które były przedstawione, są dla mnie nie do pojęcia. Powiedzcie mi zresztą, czy znacie jakiegokolwiek cukrzyka, który pobiera sobie insulinę tak trochę "na oko" do strzykawki, by ją sobie podać "w żyłę" - czy jednak kojarzycie coś takiego, jak pen: czyli taki długopis, z maleńką igłą, którego używa się podskórnie - i który ma bardzo precyzyjny system ustawiania ilości insuliny (bo niektórych nawet drobna różnica jest w stanie pozbawić zdrowia lub życia)?
No, mniejsza. Musiałam wylać trochę swoich żali na film - także przynajmniej wiecie, czemu mi się nie spieszyło do czytania książki. Ale gdy już zaczęłam czytać, to mnie dosłownie oświeciło, że powinnam to potraktować trochę jak dwie osobne historie - bo chociaż miały kilka punktów wspólnych, to na książkę nie byłam w stanie narzekać.
Ba, wręcz przeciwnie - bardzo mi się podobała!
Już nawet kwestia cukrzycy - że się tak odniosę - została przedstawiona inaczej. Może jeszcze nie była to najnowsza wiedza medyczna (ale w Ameryce chyba niektórzy dalej są leczeni w taki bardziej starodawny sposób) - ale przynajmniej wiedziałam, że to kwestia cukrzycy typu 2, co diametralnie zmieniło mój stosunek do tego, dlaczego Cassie miałaby się leczyć dietą i sportem...
Wracając jednak do książki i przedstawiając jej fabułę w dużym skrócie; Cassie chce zostać sławną piosenkarką, a wraz ze swoim zespołem zaczynają grać już w klubach, chociaż ich marzeniem jest nagranie demo i zostanie supportem na jakimś większym koncercie. Tyle, że w międzyczasie Cassie zaczyna bardzo źle się czuć - i po wezwaniu karetki i kilku badaniach w szpitalu wychodzi, że dziewczyna ma cukrzycę typu 2 - i że dalej brakuje jej ubezpieczenia, które powinna mieć, w razie, gdyby po raz kolejny coś się z nią działo (bo gdy w Ameryce nie ma się ubezpieczenia, trzeba z własnej kieszeni płacić za takie rzeczy, jak pobyt w szpitalu, przyjazd karetki i każde badanie).
Główna bohaterka jednak dosyć szybko wpada na pomysł, aby poprosić swojego kolegę z dawnych lat, który teraz jest żołnierzem i za dwa tygodnie ma wyjechać na misję, aby wziął z nią ślub - bo wtedy ona jako żona miałaby ubezpieczenie i dodatkowe pieniądze. Tyle, że chłopak się nie zgadza. Natomiast pomysł zaczyna ciekawić jego kolegę...
Podsumowując: jest to pozycja, która wywołuje wiele emocji i jest w stanie poruszyć (a może złamać?) niejedno czytelnicze serce.
Mówiąc w skrócie: naprawdę jest dużo lepsza książka od filmu, co w sumie mnie nie dziwi, bo zwykle tak jednak jest.
Dodam, że polecam gorąco i z całego serca, bo naprawdę oprócz emocji, nie brakuje dynamicznej akcji, fajnych dialogów i bohaterów, których się da polubić. Przy tej powieści nie będziecie się nudzić - tylko będziecie żałować, czemu tak szybko ją przeczytaliście (i dlaczego nie ma więcej stron?!).
Jeszcze raz: polecam!
Książke czytało mi się dobrze, przeszkadzał mi jeden wątek, ale to wszystko przez to, że najpierw widziałam film, a później czytałam 😉
OdpowiedzUsuńNie oglądałam filmu i książki tez nie czytałam jeszcze, ale z chęcią zapisze sobie tytuł ☺ dziękuję za polecenie
OdpowiedzUsuńPierwsze słyszę na temat filmu pod tytułem "Purpurowe serca". Filmu wątpię czy obejrzę ale z książką z chęcią się zapoznam. Lubię wątek zaaranżowanego małżeństwa do tego dobrze wykreowani bohaterowie oraz ciekawa fabuła zapowiada się interesująca lektura. Zapisuje sobie tytuł.
OdpowiedzUsuńw tym przypadku obejrzałam najpierw film. Tak jakoś wyszło. Film jak dla mnie przereklamowany, choć muzyka świetna. Ciekawa jestem czy książka bardziej mi się spodoba. Niedługo mam w planie ją przeczytać :D
OdpowiedzUsuńPozycja nie dla mnie, ale zapewne znajdzie wielu zwolenników, w końcu ma dość wysoką ocenę.
OdpowiedzUsuńNie ciekawi mnie ani film ani książka.
OdpowiedzUsuń