Autor: Layla Wheldon (a właściwie Sandra Sotomska)
Tytuł: Dance, sing, love. Miłosny układ
Wydawnictwo: Editio
Data wydania: 2017
Ilość stron: 528
Ocena: 2/10
Opis:
Livia Innocenti jest zawodową tancerką. Razem z zespołem robi show podczas koncertów i teledysków największych gwiazd muzyki. James Sheridan jest topowym piosenkarzem, bożyszczem fanek i ulubieńcem portali plotkarskich. Spotykają się w Rzymie w czasie wspólnego tournée po Europie. Livia szybko przekonuje się, że woda sodowa uderzyła młodemu celebrycie do głowy. Nikt jej tak nie wkurza na próbach, jak arogancki i egoistyczny James. Na dodatek choreografia przewiduje kilka utworów w ich wykonaniu w duecie. Początkowo nie potrafią się dogadać i nawzajem się ignorują, jednak serca nie da się oszukać, nie na dłuższą metę. Czy będzie to szczęśliwy układ? Jakie role przyjdzie im wspólnie zatańczyć w tej historii?
Podążanie za głosem serca nie zawsze jest takie proste, jak się wydaje, i nie zawsze słuszne. Czasem kierowanie się rozumem jest najlepszą drogą, bo miłość, zamiast uszczęśliwiać, potrafi sprawiać ból. Zatrać się w historii pełnej pasji, pożądania, zwrotów akcji i gorących rytmów.
Recenzja:
Kolejny hit Wattpada w zderzeniu z rzeczywistością kończy raczej jako kit. Inaczej się tego nie da podsumować. Ja rozumiem, wysokie rankingi, miliony wyświetleń, ale... kurczę, autorka cholernie zmarnowała potencjał tej książki. Szczególnie, że początek książki bardzo mi się podobał, przynajmniej do czasu, aż główna bohaterka nagle nie pozjadała wszystkich rozumów i zrobiła to, o czym wcześniej mówiła, że nigdy nie nastąpi. Ale pozwólcie, że opowiem Wam wszystko po kolei, w dalszej części swojej recenzji.
Livia Innocenti jest dosyć młodą dziewczyną, która zawodowo zajmuje się tańcem. Baletu zaczęła uczyć się już w wieku czterech lat, za sprawą swojego ojca, który sam zajmował się choreografią. Można więc rzec, że miłość do tego rodzaju sportu, dziewczyna wyniosła z domu - i faktycznie to byłaby prawda. Z domu wyniosła jednak coś więcej - ognisty, włoski temperament swojego ojca. Kiedy opuściła liceum, trafiła do jednej z zawodowych grup tanecznych i tam wykazywała się nie tylko na koncertach, ale także w filmach i teledyskach. Dla Livii było to spełnienie najskrytszych marzeń, więc bardzo przykładała się do treningów i była uznawana za jedną z najlepszych tancerek.
Pewnego dnia menadżerka grupy tanecznej oznajmiła im, iż będą tańczyć podczas trasy koncertowej pewnego bardzo znanego wokalisty popowego, który zaczął występować na scenie już kiedy miał 13 lat - Jamesa Sheridana. Początkowo wiadomość ta spłynęła po Livii niczym po kaczce - w końcu była profesjonalistką, pracowała już z wieloma różnymi ludźmi i to miał być po prostu jeszcze jeden klient, którego trzeba było obsłużyć na odpowiednim poziomie. Szybko jednak okazało się, że Livia zapałała do niego nienawiścią: facet notorycznie się spóźniał, przychodził na trening na kacu, palił, a tancerzy traktował jak kogoś gorszego sortu i nie raczył się do nich odezwać nawet słowem. Co więcej, praktycznie szantażem zmusił on Livię do pokazania ma miasta, w którym akurat byli - Rzymu - choć skończyło się to na tym, że musiała tłumaczyć na włoski jego bajeranckie teksty w stosunku do różnych dziewczyn i szantażem została zmuszona do pójścia z nim do klubu. O tak - wtedy dało się wyczuć, jak Livia go nienawidzi! Gdyby książka wyglądała w taki sposób w całości - to bym dała jej o wiele wyższą ocenę, gdyż wszystko to wydawało mi się autentyczne, fajnie napisane, pochłonęło mnie do reszty. Niestety. Chwilę później było już tylko gorzej.
Po takim początku spodziewałabym się, że główna bohaterka nigdy nie zakocha się w takim dupku i idiocie, bo tak tylko można go podsumować, patrząc na to, że jego zachowanie w Rzymie było tylko wierzchołkiem góry lodowej, ale nie! W końcu zamiast wybrać bohatera, który ją rozśmieszał i z którym było jej całkiem dobrze (i myślałam, że ten wątek jakoś fajnie się rozwinie), to wybrała faceta, który od początku mówił, że kocha tylko swoją byłą, a widząc Livię bez makijażu skomentował to w bardzo niegrzeczny sposób. Powiedziałabym wręcz, że Livia była przez niego wielokrotnie upokarzana, ale co ja tam wiem - może jej się to podobało, skoro nagle zapałała do niego wielką miłością (a może to wina alkoholu, bo w pewnym momencie Livia chyba powinna udać się na odwyk?).
Dużym plusem okazało się wobec tego to, że inni bohaterowie wydawali się bardziej rozgarnięci, chociaż wydawało mi się, że autorka wszystkich na siłę próbuje sparować. Cały czas tworzyły się jakieś pary, ktoś do kogoś wracał, albo ktoś z kimś sypiał. Ja rozumiem, w branży muzycznej może najważniejsze są koncerty, imprezy, alkohol i seks, ale tak naprawdę (nie licząc Zafira i Kathy), to reszta zachowywała się tak, jakby życie było jednym wielkim placem zabaw.
To, co mi się najbardziej w tej książce spodobało - oczywiście pod takim śmiesznym względem - i na długo zapadnie mi w pamięć, to fakt, iż główna bohaterka stwierdziła, że podobno według jakichś badań wszystkie dziewczyny są biseksualne, a kiedy miała nieprzyjemną sytuację z jednym z bohaterów - postanowiła rozwijać swoją homoseksualną stronę, chociaż wcześniej, przez całe swoje ponad dwudziestoletnie życie jakoś nie miała takich zapędów (a tłumaczenie, że kilka razy była w stanie powiedzieć, że dziewczyna jest ładna, to nie jest przejaw bycia osobą homoseksualną, czy biseksualną, ale raczej po prostu przejaw bycia osobą wrażliwą na otaczające piękno).
Cieszyłam się, że fabuła przynajmniej początkowo nie skupiała się tylko na związku, a raczej pokręconej relacji między Livią a Jamesem, bo chyba bym tego nie przeżyła i od razu rzuciła tę książkę w kąt. Niestety - czym dalej idziemy, tym więcej Jamesa i jego pokręconej zazdrości, która czasem była wręcz śmieszna i nieuzasadniona (np. było wspomniane, że pobił jakiegoś kolesia za to, ze dotknął jego byłą dziewczynę - to ma sens, nie?). Natomiast całkiem spodobało mi się zakończenie - było takie... bombowe. Chociaż nie przekonuje mnie ono na tyle, żebym sięgnęła po kolejny tom tej serii - naprawdę, może ktoś się poczuł zainteresowany i teraz nie może spać po nocach, bo nie wie, jak ta historia potoczy się dalej, ale ja do tego grona nie należę.
Okładka jest całkiem niezła i pasuje tematycznie do historii - cieszę się, że grafik nie postawił na jakąś całującą się parę. Z tego, co wiem, przed wyborem ostatecznym, było głosowanie na okładkę na fanpejdżu autorki - z kilku propozycji została wybrana właśnie ta (uważam, że to najładniejsza z tych, które były zaproponowane). Jestem ciekawa, jak będą przedstawiać się kolejne okładki - do innych części serii - żeby to jakoś ze sobą współgrało.
Kończąc już moją recenzję, bo chociaż mogłabym napisać jeszcze wiele, to nie chciałabym zacząć spojlerować: jeśli chcecie się zapoznać z tą historią, to być może znajdziecie ją jeszcze na Wattpadzie, bo osobiście na waszym miejscu nie wydałabym pieniążków na papierową wersję "Dance, sing, love. Miłosny układ" - po prostu na rynku jest masa lepszych powieści, w które wolałabym zainwestować.
Pozycję tę dostałam od Wydawnictwa Editio
Dla mnie ta historia jest rewelacyjna i polecam ją całym sercem! :-)
OdpowiedzUsuńJak to? Nie zgadzasz się z wypowiedzią i nie obrażasz recenzenta? Żadnych wyzwisk, obrzucania się przynależnością do tej "głupszej partii" i wytkania grubości/pryszczy/dużego nosa i poddawania w wątpliwość ilorazu inteligencji? To tak się da?! :)
OdpowiedzUsuńA tak serio to byłam bardzo napalona na tę książkę i trochę przestudziłaś mój zapał. Przeczytam ją i tak, ale zgodnie z Twoja radą - poczekam aż będzie w bibliotece.
pozdrawiam
Norsevia
wbookach.blogspot.com
Jak zwykle jedni chwalą, a inni ganią.Najlepszym sposobem na przekonanie się czy ta książka mi się spodoba będzie przeczytanie jej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Kasia z Ebookowych recenzji
http://ebookowe-recenzje.blogspot.com
Właśnie skończyłam czytać i jestem nią zachwycona. Mimo, że jest dość obszerna, pochłonęłam ją bardzo szybko i spędziłam z nią naprawdę przyjemne, pełne relaksu chwile :-)
OdpowiedzUsuńAbsolutnie nie nazwałabym ją kiczowatą, jednak każdy ma prawo do własnego zdania.
Pozdrawiam :-)