Tytuł:
Moje wielkie ruskie wesele
Autor:
Anna Mandes-Tarasov
Seria:
Literatura do torebki
Wydawnictwo:
Edipresse Książki
Rok
wydania: 2017
Liczba
stron: 360
Ocena:
6/10
Opis:
Kiedy
Polak poślubia Rosjankę, mówią o nim: szczęściarz! Ale kiedy ona oddaje rękę
Rosjanowi, nawet takiemu z francuskim paszportem, koleżanki mdleją, urzędniczki
sarkają, a w powietrzu wisi słowo: skandal. Co się stanie, kiedy w poznaniu
przyszłych teściów przeszkodzi deportacja, weselny catering wmiesza się
konflikt zbrojny, a redaktor naczelna zapragnie zrobić ze ślubu temat numeru?
Będzie i śmieszno, i straszno! O tym w powieści Anny Mandes-Tarasov.
Recenzja:
Mam problem z tą książką. Okazała się czymś zupełnie innym niż się
spodziewałam. I to kilkukrotnie. Najpierw zmyliło mnie obco brzmiące nazwisko
autorki i chociaż opis sugeruje, że o Polce będzie mowa, jakoś się zdziwiłam,
kiedy się okazało, że bohaterką tego wielkiego ruskiego wesela będzie Anna
Wiśniewska. Ale myślę sobie „fajnie”. Polskie książki o Rosji lubię najbardziej,
chociaż i te pisane przez nie-Polaków są na swój sposób ciekawe, bo zawsze to
jakiś inny punkt widzenia. Więc czytam o tej Annie Wiśniewskiej, książka ma lekko
reportażowy charakter, a na okładce jest napisane, że autorka wyszła za
Rosjanina. No i zaczynam się zastanawiać – ale chwila, chwila, to w końcu jest
książka autobiograficzna czy nie? Bo na okładce nie widzę żadnej Anny
Wiśniewskiej, tylko Annę Mandes-Tarasov. O co chodzi? Skończyłam, ale w sumie
nie wiem. Nie wiem, które sytuacje opisane w tej książce wydarzyły się
naprawdę, a które zostały wyssane z palca. I niefajnie mi z tym.
Kolejnym zaskoczeniem okazało się dla mnie to, jak mało czasu w istocie
zostało poświęcone w tej książce weselu. Ale to mi jakoś mocno nie przeszkadzało – najmniej przyjemną niespodzianką było to, że więcej przeczytałam o Paryżu niż o Rosji. Po tym obiecującym tytule liczyłam, że będzie "rosyjsko", że akcja będzie się kręciła wokół wesela, a tu autorka skupiła się bardziej
na opisaniu początków swojego (albo nieswojego, nie wiem!) romansu. I
zastosowała zmyłkę, przez którą dałam się zaskoczyć jeszcze raz.
Cała historia jest lekka, zabawna i szybko się ją czyta, a autorka lubi posługiwać się ironią.
Jej opisy pobytu w Paryżu i stosunków Polaków wobec innych nacji często mnie
bawiły, chociaż czasem odnosiłam wrażenie, że autorka chciała być zbyt zabawna,
a niespecjalnie jej wychodziło. Znalazło się tu również kilka trafnych i
przenikliwych uwag o życiu na obczyźnie. Anna Wiśniewska podobnie jak ja nie
przepada za polityką i historią, a jednak było o nich dość sporo. Ale cóż, chyba nie da się tego uniknąć, gdy Polka wychodzi za Rosjanina.
Może oceniłabym Moje wielkie ruskie
wesele wyżej, bo historia była lekka i przyjemna, a do tego okładka jest
śliczna, ale ilość błędów, które zostały nawet po redakcji i korekcie (bo za
którymś znalezionym błędem aż sprawdziłam, czy książkę w ogóle oglądały takie
osoby jak redaktor i korektor), mi na to nie pozwala. Zupełnie niekonsekwentną interpunkcję
w dialogach czy błędne użycia imiesłowu współczesnego jeszcze od biedy mogłabym
znieść, ale błędy ortograficzne przelały czarę goryczy.
Ostatecznie Moje wielkie ruskie wesele mogę polecić wszystkim, którzy szukają
lektury na plażę. Ta nieskomplikowana historia nada się idealnie na leżak i
wywoła lekki uśmiech na waszej twarzy.
Książkę dostałam od
wydawnictwa Edipresse Książki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz