Autor: Diane Rose
Tytuł: Carpe diem
Wydawnictwo: Videograf
Data wydania: 2017
Ilość stron: 464
Ocena: 8/10
PATRONAT KSIĄŻKOWIRU
Opis:
Rosalie Heart ma 22 lata, studiuje prawo, dba o linię i spotyka się ze swoimi przyjaciółmi. Jednym słowem – szczęśliwa młoda kobieta czekająca już tylko na miłość. Jednak za nim zaczniecie jej zazdrościć, przemyślcie to. Rosalie zostało już tylko 600 dni życia. Pogodziła się z tym, że umrze. Teraz tylko stara się oswoić z tym swoich przyjaciół i rodzinę. Żyje chwilą i próbuje zrobić jak najwięcej. Nie myśli o miłości i związkach, uważa, że jest to dla niej zakazanym owocem. Po prostu trwa i czeka na ten ostatni dzień, kiedy już się nie obudzi. Jednak pewnego dnia Rosalie poznaje kogoś, z kim chciałaby spędzić jak najwięcej wspólnych chwil…
Recenzja:
Opis tej powieści zachęcał mnie od samego początku - pomimo tego angielskiego imienia dla osoby, która żyje w Polsce (co przynajmniej jest uzasadnione w książce), wydawał mi się on ciekawy i dosyć oryginalny. W powieściach mało czyta się o chorobach - a jak już, to głównie o nowotworze, schizofrenii, depresji, bulimii, anoreksji i innych chorobach psychicznych. Mało kto podejmuje tematy związane z innymi przypadłościami - a w końcu tego jest strasznie, ale to strasznie dużo! Tak naprawdę prawie każdy z nas na coś choruje - a to na nadciśnienie, a to na cukrzycę, a to na jakąś chorobę typu ospa, czy odra. W książkach ten temat omijany jest jednak szerokim łukiem, jakby samo pisanie o tego typu zagadnieniach było przygnębiające - bywa, bo taki mamy temat, ale nie sprawia to, że przez to powieść jest gorsza!
Rosalie Heart ma dwadzieścia dwa lata, biega, studiuje prawo, żyje według zasady carpe diem i jest śmiertelnie chora - jej serce jest tak zniszczone, że nie można zrobić z nim niczego innego, jak tylko dokonać przeszczepu. Wiadomo jednak, że lista biorców jest długa i szeroka, a dawców wcale nie ma tak wielu - w końcu albo dana osoba nie podpisuje odpowiedniej zgody na pobranie organów po śmierci, albo nie zezwala na to rodzina zmarłego. Rose wie, że musi korzystać z życia najbardziej, jak może, bo straciła już nadzieję na powrót do zdrowia. Każdy kolejny dzień wydaje jej się niespodzianką, a ona sama nie ma pojęcia, kiedy tak naprawdę jej serce odmówi posłuszeństwa. Mimo wszystko dziewczyna stara się uczyć najlepiej jak może, spędza czas z ludźmi, których nie jest w stanie nazwać swoimi przyjaciółmi (twierdząc, że to zbyt duże zobowiązanie) oraz z rodziną, którą stanowi dla niej jej brat - James z żoną Agnieszką, dwójką dzieci i psem, gdyż jej rodzice dawno od niej odeszli.
Kiedy Daniel - dwudziestosiedmioletni lekarz, wybitnie uzdolniony chłopak, wpada w parku na Rose, całkowicie traci dla niej głowę i chce się z nią spotykać coraz częściej. Dziewczyna pozwala mu na to, nie mówiąc jednocześnie całej prawdy o sobie samej i o swoim stanie. Rose pozwala sobie na to, aby zakochać się w Danielu - chłopaku, który traktuje pacjentów niczym maszyny, a sam ma się za swego rodzaju naśladowcę Dr Housa (z tego słynnego serialu), który leczył choroby, a dopiero przy okazji ludzi z nimi związanymi. Sytuacja życiowa młodego lekarza skłoniła go do tego, aby zacząć traktować ludzi dosyć przedmiotowo. Rose widzi to i cholernie chciałaby to zmienić - wie jednak, że żeby to zrobić, musiałaby powiedzieć Danielowi całą prawdę o sobie, a ona nie jest gotowa na to, aby go stracić ze swojego życia.
Sploty okoliczności, zbiegi zdarzeń i zawiłości akcji sprowadzają nas wszystkich do dylematu - czy warto jest kochać, pomimo że czas życia naszej ukochanej osoby może być ograniczony do trochę ponad roku? Daniel musi odpowiedzieć sobie na to pytanie, a dla niego nie jest to wcale takie proste. Tak samo, jak dla Rose, która zapada się w sobie z dnia na dzień.
Cała fabuła jest bardzo wciągająca, praktycznie cały czas coś się dzieje, Zdarzenia są przeplatane jednak z filozoficznymi rozmyślaniami, co sprawia, że w książce można doszukać się swego rodzaju drugiego dna - apelu o to, żeby podpisywać oświadczenia o oddawaniu organów po śmierci (które nam nie są już przydatne), żeby być może uratować kogoś takiego jak Rose - główną bohaterkę "Carpe diem".
Chociaż "Carpe diem" jest debiutem literackim Diane Rose, polskiej recenzentki książkowej, to nie da się tego odczuć. Książka napisana jest bardzo dobrze, lekkim stylem, dialogi często bawiły mnie do łez, albo sprawiały, że moje serce ściskało się ze smutku - ale to akurat bardzo wielki plus, bo emocje i atmosfera, którą stworzyła autorka, były nie do podrobienia! Wydaje mi się, że Diane Rose spędziła naprawdę dużo czasu przy tej powieści i przelała do niej część siebie - dopracowując każdy detal, aby jej powieść z tym swoim oryginalnym pomysłem, została dobrze odebrana. Bez wątpienia - udało jej się to.
Sama okładka nie bardzo mi się podoba - zdecydowanie wolałabym nawiązanie do motywu choroby bardziej, niż do motywu miłości, chociaż z drugiej strony - serce symbolizuje oba te zjawiska. Po tych dwóch sercach obok siebie, nie odnoszę jednak takiego wrażenia. Nie mówię, że oprawa graficzna jest zła, brzydka i niedobra - po prostu do tej książki zdecydowanie można by zrobić jeszcze coś lepszego i bardziej przemyślanego!
Cieszę się, że "Carpe diem" znajduje się pod patronatem mojego bloga. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Zdecydowanie polecam tę powieść każdemu - podpisuje się pod tym rękami i nogami. Nie będziecie żałować ani sekundy spędzonej nad czytaniem tej książki. Jestem pewna, że ją pokochacie i zostanie w waszej pamięci na naprawdę długo.
Pozycję tę dostałam od Wydawnictwa Videograf
Dziękuję za wspaniałą recenzję :) Co do okładki cóż...sama miałam wiele wątpliwości. Ale ta i tak jest chyba dobra, bo mi się marzył budzik xd
OdpowiedzUsuńBudzik byłby świetną alegorią CARPE DIEM :D
UsuńW każdym razie - zachęcam także do wejścia na fanpejdż naszego bloga, gdzie pojawiają się już grafiki z cytatami do książki.
Chce przeczytać! Muszę przeczytać!
OdpowiedzUsuń