Autor:
Janina Danuta Łaniec
Wydawnictwo:
Novae Res
Liczba
stron: 164
recenzja przedpremierowa
Recenzja:
Co się działo
na uczelni to króciutka książeczka, którą przeczytałam w niecałe dwie
godziny. Miała być o bezwzględnej walce o władze, układach, spiskach, romansach
i intrygach (prawie jak Gra o Tron),
ale powiedzcie sami, czy na 160 stronach da się upchnąć to wszystko?
Ano nie da się, i autorce się to nie udało. Akcja
książki toczy się na niepublicznej uczelni, gdzieś na bliżej nieokreślonej
prowincji. Na początku poznajemy obecnego dziekana tejże uczelni – Jana Kulomiota,
który sprawuje władzę twardą ręką, stosując politykę strachu i terroru.
Poznajemy go w momencie „przedwyborczym”. Lada chwila mają zostać wybrane nowe
władze uczelni, więc można powiedzieć, że toczy się „gra o tron”, gdzie tronem
jest stanowisko dziekana. Zostają w nią zaangażowani doktoranci – Kulomiot ma
swojego oddanego asystenta Darka, który jest jego okiem i (przede wszystkim)
uchem na uczelni, ma też specjalną ochronę, która dla niego szpieguje. Kulomiot
nie jest jedyną osobą, która ma chrapkę na to stanowisko, profesor Henryk
Kraska także ma zamiar o nie powalczyć. W tym celu zmusza do pomocy doktoranta
Michała, który z kolei werbuje studentkę do roli szpiega. Razem nawet kradną
teczkę Darka i jest to chyba największa intryga w tej książeczce.
Wszystkie postacie i wydarzenia są przedstawione w
sposób karykaturalny i wyolbrzymiony, choć oczywiście jest w nich sporo prawdy.
Zdaje się, że zamiarem autorki było właśnie napisanie takiej satyry na szkołę
wyższą. To jej się poniekąd udało, niestety sama książka pod względem fabularnym
jest bardzo słaba. Mamy wprowadzenie, które jest tak naprawdę przydługim
opisem, potem kilka różnych scen i wydarzeń, jakiś punkt kulminacyjny i nowy
wątek, niezwiązany z uczelnianą walką o władzę, opisujący nieudolne próby jednego
z profesorów, który bardzo chciał „zaliczyć” podczas pobytu w sanatorium – a potem
koniec. Całość prowadzi donikąd i wydaje się być zaledwie fragmentem czegoś
większego. Przynajmniej powinna być, bo w takim kształcie książka jest nie do
przyjęcia.
Styl autorki nie budzi zastrzeżeń, pisze płynnie i
bez zgrzytów, ale nad budowaniem fabuły koniecznie musi popracować. Ta pozycja
to raczej próba napisania książki, nie pełnowartościowa książka. Gdyby była
przynajmniej kilka razy dłuższa, może faktycznie wyszłaby z tego uczelniana gra
o tron.
Jeśli liczycie na książkę z wartką akcją i
rozbudowaną fabułą, Co się działo na
uczelni nie będzie dobrym wyborem. Ale jeśli chcielibyście poczytać o
szkolnictwie wyższym przedstawionym w krzywym zwierciadle, możecie sięgnąć po
tę pozycję.
Książkę
dostałam od wydawnictwa Novae Res
Nienawidzę klumpów. Uczelniane intrygi i słaba fabuła mnie nie interesuje, więc ta książka nie wyląduje na liście must have na ten rok. Ba! Wyląduje na liście Trzymać się od nich daleko. Pozdrawiam, Idalia ;)
OdpowiedzUsuńhttp://k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com/
Zamysł był dobry, ale jak wykonanie kuleje to ja podziękuję :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tak dobry pomysł na książkę został schrzaniony. W podobnym stylu kojarzy mi się za to "Plotkara" - romanse, intrygi, a wszystko to toczy się wśród bogatej młodzieży. Jeśli ktoś ma ochotę na coś podobnego, ale w lepszym wydaniu to polecam właśnie Plotkarę. Również serial :)
OdpowiedzUsuńraczej przede wszystkim serial, bo książki są niestrawne ;) tyle że w Plotkarze wszystko skupia się na rozpieszczonych dzieciakach, tutaj poznajemy perspektywę kadry.
UsuńPozycja "Co się działo na uczelni" raczej nie kusi swoją skąpą fabułą, a raczej odrzuca. Szkoda, że autorka, której dobrze idzie pisanie nie potrafiła rozbudować swojej powieści.
OdpowiedzUsuń