Tytuł: Sałatka ze Smerfów
Autorzy: Ludo Borecki, Thierry Culliford, Luc Parthoens
Wydawnictwo: EGMONT
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 48
Ocena: 8/10
Opis:
Niespodziewanie do wioski Smerfów wkrada się niezgoda. Niebieskie skrzaty uwielbiają warzywa Farmera, lecz pewnego dnia potrawy z jarzyn przygotowywane przez Kucharza stają się niesmaczne! Badania Papy Smerfa wykazują, że rośliny zostały zaatakowane przez pasożyta. Papa musi opuścić wioskę na kilka dni, aby zdobyć u specjalisty lekarstwo na chorobę roślin. Jak to zwykle bywa, gdy siwobrody przywódca opuszcza swoich podopiecznych, ci wpadają w poważne tarapaty. Z własnej winy wystawią jedność społeczeństwa Smerfów na ciężką próbę.
Recenzja:
Myślę, że Smerfów nikomu nie trzeba przedstawiać. Te wesołe, niebieskie istoty znamy wszyscy. Lata temu, gdy byłam jeszcze małą Pysią, była to moja ulubiona wieczorynka, której opuszczenie kończyło się nie tylko koncertem łez i krzyku, ale prawdziwą domową apokalipsą. Otrzymawszy możliwość poznania nowej przygody Smerfów, nie mogłam się więc oprzeć pokusie i... natychmiast zamówiłam tę pozycję do recenzji. W ten oto sposób na nowo stałam się Pysią (niestety, jedynie na duszy).
Sałatka ze Smerfów jest 48-stronicowym komiksem, przedstawiającym nową przygodę ze starymi, dobrymi Smerfami. Spotkamy tutaj Smerfetkę, Papę Smerfa, Łasucha, Ważniaka oraz pozostałych, lubianych mniej lub bardziej, niebieskich bohaterów. Tym razem nie mierzą się oni ani z Gargamelem, ani z żadnym innym złym charakterem, bowiem... mierzą się ze sobą samymi! A to wszystko przez niewysłuchanie dobrej rady Papy Smerfa oraz... własne łakomstwo (i nie mam tutaj na myśli największego, niebieskiego obżartucha)! Zresztą - myślę, że znacie umiejętność Smerfów do wpadnia w tarapaty, gdy ich przywódcy nie ma w wiosce. Są trochę jak... dzieci. A nawet trochę bardzo.
Historia przedstawiona w Sałatce ze Smerfów jest przezabawna i dorównuje humorem znanym mi wieczornym animacjom, choć jej twórcą nie jest prawowity twórca Pierre Culliford, a jego syn Thierry, Ludo Borecki oraz Luc Parthoens. Muszę napisać, że ta trójka spisała się na medal. W Sałatce ze Smerfów nie brakuje typowo smerfiastych tekstów oraz gagów, a bohaterowie zachowują się całkiem naturalnie - czytając miałam w głowie ich głosy. Dzięki temu poczułam się zupełnie, jakbym naprawdę zawitała na nowo do czasów ukochanego dzieciństwa...
Wykonanie komiksu także jest smerfiaste. Każdy kadr jest przemyślany i wnosi coś do historii, natomiast barwne ilustracje przyciągają wzrok czytelnika. Bez trudu możemy rozpoznać każdego bohatera, nawet po jego przemianie, ale... na ten temat nie powiem nic więcej. Treść w dymkach jest czytelna, co również niezwykle mnie ucieszyło. Ostatnio miałam pecha do drobnych czcionek w komiksach i z trudem je odczytywałam, a tutaj... CZYSTA POEZJA.
Mimo cudownej, zabawnej historii i walorów estetycznych Sałatki ze Smerfów najbardziej rozczulił mnie czytający i naśmiewający się z Ważniaka... GARGAMEL! Umieszczenie go na koniec komiksu to po prostu mistrzostwo, rozśmieszył mnie do łez. Żałuję tylko, że było go tak niewiele w tej smerfowej przygodzie, ale bez wątpienia w innych komiksowych historiach spotkamy go więcej.
Sałatka ze Smerfów dla każdego będzie miała inny wymiar; dla dziecka będzie możliwością poznania lepiej niebieskich istot, dla dorosłego odnowieniem dziecięcych wspomnień. Polecam z całego serca dla każdego, bowiem poza humorem nie brakuje tutaj także morału. To doprawdy SMERFIASTA ROZRYWKA!
Sałatka ze Smerfów jest 48-stronicowym komiksem, przedstawiającym nową przygodę ze starymi, dobrymi Smerfami. Spotkamy tutaj Smerfetkę, Papę Smerfa, Łasucha, Ważniaka oraz pozostałych, lubianych mniej lub bardziej, niebieskich bohaterów. Tym razem nie mierzą się oni ani z Gargamelem, ani z żadnym innym złym charakterem, bowiem... mierzą się ze sobą samymi! A to wszystko przez niewysłuchanie dobrej rady Papy Smerfa oraz... własne łakomstwo (i nie mam tutaj na myśli największego, niebieskiego obżartucha)! Zresztą - myślę, że znacie umiejętność Smerfów do wpadnia w tarapaty, gdy ich przywódcy nie ma w wiosce. Są trochę jak... dzieci. A nawet trochę bardzo.
Historia przedstawiona w Sałatce ze Smerfów jest przezabawna i dorównuje humorem znanym mi wieczornym animacjom, choć jej twórcą nie jest prawowity twórca Pierre Culliford, a jego syn Thierry, Ludo Borecki oraz Luc Parthoens. Muszę napisać, że ta trójka spisała się na medal. W Sałatce ze Smerfów nie brakuje typowo smerfiastych tekstów oraz gagów, a bohaterowie zachowują się całkiem naturalnie - czytając miałam w głowie ich głosy. Dzięki temu poczułam się zupełnie, jakbym naprawdę zawitała na nowo do czasów ukochanego dzieciństwa...
Wykonanie komiksu także jest smerfiaste. Każdy kadr jest przemyślany i wnosi coś do historii, natomiast barwne ilustracje przyciągają wzrok czytelnika. Bez trudu możemy rozpoznać każdego bohatera, nawet po jego przemianie, ale... na ten temat nie powiem nic więcej. Treść w dymkach jest czytelna, co również niezwykle mnie ucieszyło. Ostatnio miałam pecha do drobnych czcionek w komiksach i z trudem je odczytywałam, a tutaj... CZYSTA POEZJA.
Mimo cudownej, zabawnej historii i walorów estetycznych Sałatki ze Smerfów najbardziej rozczulił mnie czytający i naśmiewający się z Ważniaka... GARGAMEL! Umieszczenie go na koniec komiksu to po prostu mistrzostwo, rozśmieszył mnie do łez. Żałuję tylko, że było go tak niewiele w tej smerfowej przygodzie, ale bez wątpienia w innych komiksowych historiach spotkamy go więcej.
Sałatka ze Smerfów dla każdego będzie miała inny wymiar; dla dziecka będzie możliwością poznania lepiej niebieskich istot, dla dorosłego odnowieniem dziecięcych wspomnień. Polecam z całego serca dla każdego, bowiem poza humorem nie brakuje tutaj także morału. To doprawdy SMERFIASTA ROZRYWKA!
Ten komiks zrecenzowałam dla Was dzięki Wydawnictwu EGMONT. ;)
Stare dobre smerfy :)
OdpowiedzUsuń