Autor: Robert Cichowlas i Łukasz Radecki
Tytuł: Miasteczko
Wydawnictwo: Videograf
Data wydania: 8 kwietnia 2015
Liczba stron: 320
Ocena: 9/10
Opis:
Nękany twórczą niemocą pisarz Marcin Lanowicz postanawia wraz z żoną odpocząć w małym miasteczku na Mazurach. Morwany początkowo spełniają ich oczekiwania – wygodne domki w środku lasu znajdują się w pobliżu pięknych jezior. Z czasem jednak dostrzegają, że mieszkańcy miasteczka są niezwykle dziwni, a niektórzy z nich wyglądają na ciężko chorych. Szczególnie intrygujące są trzy jasnowłose kobiety, o nieproporcjonalnie długich nogach. Wkrótce potem okazuje się, że zarówno mieszkańcy Morwan, jak i blondwłose kobiety nie są tym, za kogo się podają, a mała wieś, nazywana przez wszystkich "miasteczkiem", nie istnieje na żadnej mapie...
Recenzja:
No w końcu! Naczytałam się tylu pozytywnych i zachęcających recenzji na temat tej książki, że kiedy dostałam ją w swoje ręce, to nie mogłam się już doczekać, kiedy się za nią zabiorę. No i jest i ani trochę, ani odrobinę mnie nie rozczarowała, a nawet dostałam więcej niż się spodziewałam.
Już chyba wielokrotnie wspominałam, że powieści grozy to nie moje klimaty. Ale też coraz częściej się do nich przekonuję i coraz częściej po nie sięgam. I choć później śnią mi się niestworzone rzeczy, to uważam, że warto i dalej będę sięgać po książki tego pokroju.
Panowie Cichowlas i Radecki, pokazują, że nie trzeba czerpać z kultowych i oklepanych mitologi greckich czy rzymskich, tyle razy już wykorzystywanych w książkach. Pokazali, że można sięgnąć do naszych rodzimych korzeni, do mitologi słowiańskiej i na jej podstawie stworzyć coś tak ciekawego i w tak dobry sposób. Tylko niech ktoś mi w końcu wytłumaczy, dlaczego co drugi horror polskiego autorstwa zaczyna się od tego, że pisarz szukający weny, wyrywa się z miasta i jedzie na jakąś wieś? Ja rozumiem, można to fajne rozwinąć i w ogóle, ale błagam, czy już na prawdę nie można wymyślić czegoś oryginalniejszego niż ucieczka z miasta na wieś i to jeszcze przez autora? No ale to jest chyba jedyna rzecz do której mogę się tak konkretnie przyczepić, bo reszta mnie oczarowała.
Książka zaczyna się mocno, bo już na pierwszych stronach pojawia się duch, który ostrzega Lanowicza przed podróżą do Morwan. Ten jednak, wraz z małżonką, wybiera się na urlop, który początkowo sielski, okazuje się koszmarem.
Kreacja bohaterów bardzo przypadał mi do gustu. Nie są z tych bezbarwnych i płaskich. Bardzo polubiłam Lanowicza i pewnego Pana detektywa. Autorzy zgrabnie umieścili postaci w fabule i każdy wydaje się mieć swoje miejsce.
Książka zawiera elementy erotyki, co jak dla mnie jest taką nowością, bo chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim połączeniem. Wypadło to bardzo dobrze i dało taki powiew oryginalności. Choć tak na prawdę, nie licząc tego początku, to książka nie jest oparta na schematach i stanowi raczej oryginalny twór.
Bardzo podoba mi się też prowadzenia fragmentów pewnego dziennika, ale nie będę się za dużo nad tym rozwodzić, ponieważ nie chcę psuć Wam zabawy. Powiem tylko, że fajnie wyszło i fajnie się to wpasowało w całość.
No i na koniec klimat. Uświadamiam sobie, że ostatnio czytam wiele klimatycznych książek, a ta zdecydowanie należy do tego grona. Czuć że to horror z krwi i kości, a nie coś co może jedynie udawać powieść grozy. Żeby to poczuć, to trzeba przeczytać. I jeszcze do tego ta okładka. Cudo.
Dlatego jeśli lubicie takie książki, to nie ma się co zastanawiać, tylko czytać jak najszybciej, a na pewno nie pożałujecie.
Z gorącymi pozdrowieniami,
Klaudia.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Videograf
Nie słyszałam nigdy o tej książce, ale muszę przyznać, że mnie zaciekawiłaś. Obawiam się tylko tych elementów z gatunku erotyki, bo nie przepadam za tym gatunkiem.
OdpowiedzUsuńNie czytam zbyt wielu polskich autorów, a zaciekawiłaś mnie tą pozycją ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam również do siebie :)
http://poczytajmycos.blogspot.com/