Pierwsze: Nie porównuj książki z filmem!
Ilekroć trafiam na wypowiedzi typu "Książka i tak zawsze jest lepsza", czy memy o takiej samej treści, krew mnie zalewa. Jako że jestem w równym stopniu uzależniona od książek, jak i filmów nie rozumiem, jak można porównać te dwie sztuki. W moim poście postaram się Wam udowodnić, że nie można z czystym sercem postawić na równi książki i filmu. Pisarz i reżyser posługują się w większości zupełnie innymi środkami wyrazu. To jakby zestawić powieść i wiersz. Przecież obie te formy są skrajnie różne mimo że zarówno powieściopisarz i poeta wykorzystują słowa do przekazania swoich racji.
Mam swoje ukochane ekranizacje książek, za których krytykę jestem w stanie wydrapać oczy. Oczywiście robię to w głowie, bo gdybym miała za każdym razem wprowadzać te niezbyt pobożne życzenia w życie, siedziałabym w pace z milionem dożywoci na koncie. Wracając do tematu, uważam, że każdy z Was, zatwardziałych przeciwników ekranizacji uważa, że chociaż jeden taki film jest lepszy od książki. Prosty przykład: ile razy niecnie obejrzeliście film na podstawie lektury, aby zwinnie ominąć czytanie? Nie widzę powodu do wstydu, jak pisałam w poprzednim Aritime, często nasze lektury nie są aż tak genialne w odbiorze młodzieży. Film był bardziej znośny, prawda? Ja uwielbiam "Romea i Julię" w wydaniu Leonarda diCaprio! Dalej nie jesteście przekonani? Kto oglądał "Troję"? Jak może pamiętacie to historia oparta na "Iliadzie" Homera. Podnieść teraz łapki, kto woli czytać nudny epos starożytnego pisarza zamiast obejrzeć film Wolfganga Petersena? Szczególnie, że w tej produkcji mamy możliwość obejrzenia Brada Pitta w roli Achillesa, boskiego Orlando Blooma jako Parysa (choć przyznam, że to nie jego najlepsza rola), a także Erica Bana, który gra Hektora. Jeśli dodać do tego widowiskowe sceny walki i bardzo wierne przedstawienie wydarzeń, to naprawdę nie ma się do czego przyczepić. A "Władca Pierścieni"? To filmowa seria, która zdobyła powszechne uznanie i poklask wielu wielbicieli uniwersum Tolkiena. Wielu takich "fanów" powinno się nazywać fanami Jacksona, nie Tolkiena, ponieważ książki nie tknęli. Nie generalizuję oczywiście, bo znajdą się i tacy, którzy próbowali przebrnąć przez dzieło Tolkiena z marnym skutkiem. Są i tacy, którzy są miłośnikami i książki (bo to nie trylogia! to powieść w sześciu księgach), i filmu. A różnią się one i to znacznie, między innymi tym, że styl Tolkiena jest specyficzny i nie do każdego trafia. Film jest widowiskowy, wzruszający, po prostu idealny.
Jakie elementy wpływają na nasz odbiór książki? Tutaj nie będę się rozpisywać, bo chyba każdy wielbiciel czytelnictwa wie, co go przyciąga do słowa pisanego. Przede wszystkim autor ma duże pole do popisu przy wprowadzaniu w temat i świat przedstawiony. Akcja rozwija się powoli, aby w pewnym momencie przyśpieszyć. Ma to swoje konsekwencje, a więc między innymi dobre i szczegółowe przedstawienie wydarzeń, postaci. Ponadto wyobraźnia czytelnika pracuje na najwyższym poziomie, mamy możliwość sami zadbać o "oprawę graficzną".
Mówiąc, że książka jest lepsza, większość ludzi ma na myśli to, że wydarzenia z powieści nie zostały wiernie oddane przez reżysera. Szczerze mówiąc, czego się spodziewacie? Tego, że scenarzysta stworzy coś, co będzie tą samą książką z tymi samymi kwestiami tylko w wersji filmowej? Przecież to by trwało "nieco" ponad przeciętną długość produkcji. Sądzę, że krócej wyszłoby obejrzenie trzech części "Władcy Pierścieni" na Polsacie niż takiej ekranizacji. Reżyser ma ograniczoną liczbę minut do zagospodarowania, więc po prostu okraja wydarzenia, tak by pozostawić jedynie te najważniejsze i tworzące ciąg przyczynowo-skutkowy. Drugi zarzut czyli niedobranie bohaterów jest równie niedorzeczny. Każdy czytelnik ma w głowie inną wizję swojej ukochanej postaci, zupełnie subiektywną i nie da się dogodzić wszystkim. Jedni będą zadowoleni z obsady, inni wręcz przeciwnie. A i trzeba brać pod uwagę fakt, że aktor, który w każdym najmniejszym stopniu zgadzałby się z autorskim opisem postaci, nie istnieje! Może być podobny, ale nie tylko o wygląd chodzi, a także o umiejętność dobrej gry.
Reżyser, mając świadomość swych ograniczeń, oferuje nam w ramach zadośćuczynienia inne środki, które oddziałują na każdego. Jedynie nie każdy je docenia, a przecież robią niewyobrażalnie wiele.
Moim zdaniem najważniejszym elementem każdego filmu jest dobrze dobrany soundtrack. Spróbujcie zrobić kiedyś eksperyment. Po prostu wyłączcie głos podczas oglądania jakiejś sceny walki w filmie. Wtedy najbardziej widoczny staje się fakt, że bez tego głosu, to już nie to samo. Dźwięk to taka oczywista rzecz, że nie zwracamy już na niego większej uwagi, ale kiedy go zabraknie, dotkliwie to odczujemy! Mam całą listę moich ulubionych soundtrackowych utworów, niektóre mogą się nawet wydać trochę zbyt banalne, ale każdy ma w sobie magię i przenosi mnie do danego filmu.
Kilka utworów, które skruszą pierwsze lody:
3. "Alice"
A co z komiksami? Przecież to też jest słowo pisane połączone z obrazkami. Tutaj mam jedno słowo:
Marvel Cinematic Universe! Kto nie kocha produkcji Marvela? Przecież tam jest wszystko to, co faceci i niektóre dziewczyny (które nie zamknęły się tylko w kręgu komedii romantycznych) kochają, a mianowicie ciacha, laski i niezła rozpierducha. Tak, to powinno Was przekonać.
Marvel Cinematic Universe! Kto nie kocha produkcji Marvela? Przecież tam jest wszystko to, co faceci i niektóre dziewczyny (które nie zamknęły się tylko w kręgu komedii romantycznych) kochają, a mianowicie ciacha, laski i niezła rozpierducha. Tak, to powinno Was przekonać.
Zostawiam Was na koniec z dość dziwnym, ale bardzo prawdziwym stwierdzeniem. Często zdarza się tak, że czytelnik jest już od początku negatywnie nastawiony do ekranizacji swojej ukochanej książki, a mimo to idzie na film do kina. Potem psioczy, że wydał tylko pieniądze. Oczekiwał niewyobrażalnej wizji, która wykluła się w jego głowie, a której nawet najlepszy reżyser nie może dorównać, bo nasza wyobraźnia jest o wiele doskonalsza. Dlatego nie powinniśmy porównywać jej z czystą niską rozrywką, jaką jest film. Jaki z tego morał? Keep calm and just enjoy the movie. Don't think to much!
Wasza Ariada :)
Również nie lubię, gdy ktoś mówi "książka zawsze jest lepsza od filmu", albo "jak ja nienawidzę ekranizacji książek". Skoro ktoś nie lubi ekranizacji, to po co je ogląda? Dla mnie to jest idiotyczne. Ja nie lubię komedii romantycznych, więc omijam tego typu filmy. Nie rozumiem dlaczego ludzie lubią się zmuszać do oglądania czegoś, czego nie chcą :)
OdpowiedzUsuńLudzie zazwyczaj działają pod presją. "Nie obejrzę tego, to coś mnie ominie. Zostanę w tyle." Tak wcale nie musi być :)
UsuńLubię ekranizacje. I, przyznaję, zdarza mi się czasem je porównywać, ale zawsze w czasie rozmów na ten temat zaznaczam i trzymam się tego jak najważniejszej broni - film i książka to dwa zupełne różne media, więc nie mogą pokazywać historii tak samo!
OdpowiedzUsuńPrzyznaję bez bicia, że kiedyś zdarzyło mi się mówić, że książka/film był lepszy. Ale jednak uświadomiłam sobie, że to dwie różne rzeczy. Ale jednak od ekranizacji wymagam, by trzymała się fabuły książki, przynajmniej głównego tematu (jasne, że wszystkiego pokazać się nie da), tego, co najważniejsze. Jak film ma być np. przeniesieniem Romea i Julii we współczesność, niech nie nazywa się ekranizacją, tylko adaptacją, bo to dwie zupełnie różne rzeczy. :)
OdpowiedzUsuńCzasem słowo luźna adaptacja to niezłe nadużycie, zgadzam się! Jak się czasem ogląda takie kwiatki, to aż człowieka trzęsie. W swoich rozważaniach wyżej brałam pod uwagę adaptacje, które trzymają się wydarzeń z książki przynajmniej na tyle, ze w oczy nie koli :)
UsuńTeż nie lubię, kiedy ludzie stwierdzają "książka jest zawsze lepsza". Ale nie rozumiem, dlaczego porównywanie książki i filmu ma być czymś złym - wiadomo, literatura i film operują różnymi środkami przekazu i oddziałują na czytelnika/widza w inny sposób. Ale, gdy oglądam ekranizację powieści, którą znam, siłą rzeczy porównuję ją z oryginałem - oceniam to, jak twórcy filmu poradzili sobie z materiałem, którym jest gotowa historia, jak ją wykorzystali, co z tego wyciągnęli. Niektóre filmy strasznie spłycają książkę, inne z kiepskiej powieści wyciągają ciekawe rzeczy. Nie chodzi mi tu o zgodność z "moją wizją". Zresztą nie przeszkadza mi zbytnio, jeśli twórcy filmu ingerują w fabułę powieści, przedstawienie bohaterów, czy ogólnie wizję świata przedstawionego (też lubię na przykład "Romea i Julię" z DiCaprio), wszystko zależy od tego, co z tym zrobią, czy będą to zmiany na lepsze, czy na gorsze, czy może wniosą coś nowego, odświeżającego do historii.
OdpowiedzUsuńMożesz powiedzieć- historię przedstawiono wiernie/ niezbyt wiernie itp, ale nie możesz porównywać całego filmu z książką, bo tam fabuła to nie wszystko, tak jak pisałam wyżej ;)
Usuńja uwielbiam oglądać ekranizacje książek, które przeczytałam, ale nie oceniam, co jest lepsze, bo dla mnie to raczej dwie inne rzeczy. No może raz mi się zdarzyło powiedzieć, że książka była lepsza.
OdpowiedzUsuń