Tytuł:
Tuf Wędrowiec
Autor:
George R. R. Martin
Wydawnictwo:
Zysk I S-ka
Rok
wydania: 2014
Liczba
stron: 460
Ocena:
6/10
Opis:
Haviland Tuf jest podróżnikiem i rzetelnym,
aczkolwiek drobnym międzygwiezdnym kupcem. Dzięki niezwykłemu splotowi zdarzeń
staje się właścicielem wiekowego, długiego na wiele mil statku - bazy
ziemskiego Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego. Zbudowany jako śmiercionośna
broń, statek ów chroni sekrety zapomnianej dziedziny nauki. Funkcjonuje
wystarczająco sprawnie, aby za pomocą inżynierii genetycznej i technik
klonowania produkować dziesiątki tysięcy rozmaitych gatunków roślin i zwierząt
- zarówno dobroczynnych, jak i niszczycielskich.
Ekscentryczny, ale zawsze postępujący
zgodnie z zasadami etyki, Tuf postanawia zmienić profesję i mianuje się
inżynierem ekologiem, używając zasobów statku-bazy do rozwiązywania problemów
nękających rozliczne światy.
Recenzja:
Nazwisko George R. R. Martin kojarzy się jednoznacznie z Grą o tron. Ale Martin pisał książki na
długo przed tym jak jego monumentalna saga stała się sławna na całym świecie –
na długo przed tym wydawało je też wydawnictwo Zysk i S-ka. Tuf Wędrowiec po raz pierwszy został
opublikowany w 1986 roku, pierwsze polskie wydanie to rok 1997 – wielu jego fanów
nie było wtedy jeszcze nawet na świecie albo, jeśli już byli, dopiero uczyli
się czytać. Martin już wtedy zdobywał ważne literackie nagrody i pisał książki
budzące podziw swoim rozmachem, pieczołowitością, pomysłami fabularnymi i
ciekawymi postaciami.
Tuf Wędrowiec to tak naprawdę
zbiór uporządkowanych i powiązanych ze sobą opowiadań. Głównym bohaterem jest
ekscentryczny kupiec Haviland Tuf, który wskutek splotu niecodziennych okoliczności
wchodzi w posiadanie ogromnego, bojowego statku kosmicznego, skonstruowanego
tysiące lat wcześniej przez Inżynierski Korpus Ekologiczny. Porzuca swój dawny,
kupiecki fach (który swoją drogą nie szedł mu najlepiej) i postanawia (tym
razem z większym powodzeniem) zostać inżynierem ekologiem. Mając w posiadaniu
trzydziestokilometrowy statek, wędruje po kosmosie, odwiedzając kolejne planety
(niektóre więcej niż raz) i w miarę możliwości służąc im pomocą (a warto nie
zapominać o tym, że jest tylko skromnym inżynierem ekologiem, który co prawda jest
właścicielem gigantycznego statku bojowego, ale ma jak najbardziej pokojowe
zamiary, zwykle zresztą niedoceniane).
Haviland Tuf jest postacią charakterystyczną – posiada ogromne brzuszysko
o wprost nieprzyzwoitych rozmiarach, pozbawioną włosów głowę, stadko kotów (no
i oczywiście ogromny statek); do tego mierzy prawie dwa i pół metra wzrostu, ma
bystry umysł, a jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Nigdy. Szczerze mówiąc,
nie polubiłam Havilanda Tufa. Dział mi na nerwy za każdym razem, kiedy tylko
otwierał usta, a wszystko przez jego jakże charakterystyczny sposób
wypowiadania się, który polegał na konstruowaniu długich, formalnych i
napuszonych zdań. W ten sposób nie wypowiada się żaden żywy człowiek, nie
wypowiada się tak też postać papierowa. W każdym razie nie powinna. Ulubionym
słowem Tufa jest „zaiste”. Zaiste ciężko znaleźć dialog, w którym by go nie wypowiadał.
Martin chciał pewnie zabawić się z konwencją, tworząc takiego bohatera, ale
wyszło mu średnio. Haviland Tuf nie ma w
sobie żadnej charyzmy, brakuje mu poczucia humoru, każde słowo bierze na serio
i ma irytujący zwyczaj poprawiania swoich rozmówców oraz kpienia z ich
możliwości intelektualnych i co najgorsze – nie ewoluuje. Zarówno na początku
jak i na końcu książki można opisać go tymi samymi przymiotnikami.
Havilanda Tufa muszę więc uznać za największy minus tej opowieści. Czy to
przekreśla ją całkowicie? Otóż nie. Ze wszystkich opowiadań najbardziej
podobało mi się to pierwsze, w którym Tufa było jeszcze najmniej. Doskonale
widać na nim, że Martin już wiele lat temu dojrzewał do napisania przewrotnej Gry o tron, w której żaden bohater nie
może czuć się bezpieczny. Kolejne opowiadania podobały mi się już mniej, ale
były na tyle ciekawe fabularnie, że mimo postaci głównego bohatera czytałam je
z zainteresowaniem.
Martin nie bez powodu jest uznanym na całym świecie pisarzem. Tuf Wędrowiec to napisana z rozmachem
space opera, która zachwyci wszystkich fanów s-fi i fantastyki. Nie można mu
zarzucić braku pomysłowości, ten pan naprawdę ma godną pozazdroszczenia
wyobraźnię. Myślę, że jego oddanych fanów nie muszę nawet zachęcać do
sięgnięcia po tę pozycję – tym, którzy się wahają, mogę powiedzieć, że razem z Havilandem
Tufem przeżyją niesamowite przygody (chociaż przy okazji na pewno niejednokrotnie przewrócą oczami, gdy enty raz zobaczą słowo „zaiste”).
Za
książkę dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka
Chętnie kiedyś sięgnę po książkę z dorobku Martina, która nie wiąże się z cyklem PLiO. Choć główny bohater wygląda na trudnego do polubienia i faktycznie zachowuje się dziwnie, to na swój sposób podoba mi się, że jest tak bardzo niesztampowy.
OdpowiedzUsuńNo proszę, ja też niedawno miałam okazję recenzować dzięki współpracy z Dużym Ka i widzę, że mamy bardzo podobne odczucia :)
OdpowiedzUsuńO kurczę, Martin i kosmiczna odyseja. Nie potrafię sobie tego wyobrazić, nie bardzo mi to do Martina pasuje, ale w sumie czemu by nie spróbować.
OdpowiedzUsuńMuszę się w końcu zmusić do przeczytania ksiażek tego autora :)
OdpowiedzUsuń