Tytuł:
Dziedzictwo Stonehenge
Autor:
Sam Christer
Wydawnictwo:
Sonia Draga
Rok
wydania: 2012
Liczba
stron: 344
Ocena:
5/10
Opis:
Osiem
dni przed letnim przesileniem pod jedną z największych europejskich budowli
megalitycznych dochodzi do brutalnego mordu. Na oczach tłumu tajemniczych,
zakapturzonych postaci w niewyobrażalnych męczarniach ginie mężczyzna. Kilka
godzin później światowej sławy poszukiwacz skarbów odbiera sobie życie,
zostawiając synowi, młodemu archeologowi tajemniczy list z zaszyfrowaną
wiadomością. Z pomocą nieustraszonej policjantki hrabstwa Wiltshire młody
mężczyzna odkrywa wkrótce istnienie tajnej organizacji, od tysięcy lat
związanej ze Stonehenge. Okazuje się, że jej charyzmatyczny i bezlitosny
przywódca nie cofnie się nawet przed ofiarą z ludzi, byle odkryć zaklętą w
kamieniach tajemnicę.
Recenzja:
Kamienne kręgi ze Stonehenge mają w sobie coś intrygującego. Jakim cudem
ludziom udało się je wznieść? I czy w ogóle zrobili to ludzie? Wydawać by się
mogło, że wiemy już tak wiele, ale mimo wszystko zagadka Stonehenge pozostaje
nierozwiązania. Za to nie można powiedzieć, że nie działa ludziom na
wyobraźnię. Działa. Przykładem jest Sam Christer, który napisał Dziedzictwo Stonehenge i ja, osoba,
która jego książkę kupiła. Już dawno chciałam to zrobić, więc kiedy nadarzyła
mi się okazja – skorzystałam. Odleżała swoje, to fakt, ale w końcu przyszedł na
nią czas. Postanowiłam odkryć wreszcie Dziedzictwo
Stonehenge.
Gideon Chase, po samobójczej śmierci ojca, dostaje w spadku ogromny
majątek – a wraz z nim zagadkę do rozwiązania. Dlaczego jego bogaty i ceniony
ojciec postanowił odebrać sobie życie? To samo pytanie zadaje sobie policjantka,
która dostała tę sprawę. Byłoby dość schematycznie, gdyby nie fakt, że
samobójstwo szanowanego profesora łączy się z innymi sprawami – rytualnym morderstwem,
zaginionym mężczyzną i… porwaną celebrytką, która przypadkiem jest córką
wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. To jedna z tych rzeczy, które podobały mi
się w tej książce – autor sprawnie połączył wszystkie wątki, mimo że było ich
całkiem sporo. Początkowo przypadkowe sprawy z biegiem stron łączyły się ze
sobą, jak kolejne części układanki wskakując na swoje miejsce.
Co mi się nie podobało? Cóż, brak emocji, napięcia. Faktem jest, że nie
przepadam za thrillerami i kryminałami, ale na okładce tego można przeczytać,
że jest wybitny i błyskotliwie napisany. Niby sporo się działo, ale akcja była
w zasadzie dość przewidywalna, podobnie jak zakończenie, które nie zrobiło na
mnie większego wrażenia. W sumie to nie zrobiło żadnego wrażenia, przeczytałam
ostatnie zdanie i zamknęłam książkę z pustką w głowie. Jeśli to miał być
błyskotliwy thriller (czy tam kryminał), będę szerokim łukiem omijała inne.
Ach, no i kolejny minus, będący gwoździem do trumny – jeśli ktoś, jak ja,
liczy, że dowie się z tej książki czegoś nowego o Stonehenge, to się przeliczy.
Ta historia to sto procent fikcji. Można autora pochwalić za bogatą wyobraźnię,
ale to by było na tyle. Niekoniecznie polecam.
A szkoda, kiedy zwiedzałam Stonehenge, zastanawiałam się jak to powstało, więc ogromna szkoda, że nic więcej sie nie dowiem z tej książki, dlatego spasuje ;)
OdpowiedzUsuń